poniedziałek, 27 maja 2013

Thank you...
Dziękuję...



People are said to be the most important aspect of travelling. I met a lot of them on my way. There were people who were anonymous, nameless but there were also those who I got to know better. Local people were usually supportive, helpful and took care of me. It is impossible to count the number of men and boys who helped me to carry my heavy backpack from one chickenbus to another, show me the way or even see me off. Every person I asked for a way, not only answered my question but also asked me where I was from, if I liked their country or if there was anything else they could do for me. In Guatemala, where 80% of population lives on the breadline, many times, people bought me a ticket and they didn’t want their money back. They took care of my safety. They looked after me and entertained me during long hours spent on the bus. And I want to thank all those good people for what they did for me.
I’d like to also thank those who were accompanying me during  my journey. I’d like to thank those people who were with me longer than a few minutes of the conversation. First of all, I’d like to thank those of you who made my journey more pleasant and real. Sometimes we spent only a several hours together, sometimes a few days – but all of you are equally important to me and you will always hold a special place in my heart, not only on the map of my journey. 
I would like to introduce all of them to you. And thank them for spending time together.

Mike – he was my first friend I met on my way and he spent with me a lot of time. We took part in ‘the end of the world” in Tikal together, we visited Mayan ruins, the colourful graveyard and the famous market in Chichicastenango, we wandered around in the streets of Antigua and spent Christmas Eve together. Mike, as an English teacher, helped me to improve my English and sometimes he happened to be my interpreter, too. 


Muriel – I met Muriel in Salvador, in one of the hostel dorm. Although Spanish wasn’t her mother tongue, it was the language we were talking in. I am really grateful for that. We admired incredible views from Santa Ana volcano, went to the theatre together and explored the Mayan ruins in Tazumal. So great travel companion Muriel was that we met in Guatemala  and in Mexico for the third time. And if I hadn’t bought a return ticket, I would go with her to Cuba.
I’m sure we will go on a journey together in the future.



Alejandro – I bumped into him in a Garifuna village in Honduras. Actually, it was him who bumped into me because I drew his attention since I visited a village which tourists give a wide berth. Alejandro, as an anthropologist writing his PhD thesis about people from the Caribbean coast, showed me the world of Garifuna people. Thanks to him, I was a witness of things that never before a white tourist could see. My dream of living at the Caribbean sea could also come true. 


Steven vel Esteban only thanks to him and Norico, a girl from Japan, my stay in awful San Pedro La Laguna in Guatemala was not so bad. A lot of nice conversations, sightseeing, a storm on the lake and a few bottle of delicious rompope  - that is why it was worth being there. 


Susana i Thomas with children – a family from Switzerland that hosted me in Honduras, near the capital city. After a short chatting in the middle of the national park, they simply invited me to their house. They helped me to get a visa (but for them I wouldn’t have done it).they also told me about the problems of children of the street from Honduras. Thanks to them, I didn’t feel lonely on the day of my birthday. 


Francesa, Halil i Furkan – I met them at school. Halil and Furkan are from Turkey but they study medicine in the USA. Francesca – a Korean pensioner who spends a half a year in Mexico playing golf and another half a year in Guatemala learning Spanish. They were with me when “the end of the world” took place. We drank plenty of coffee together, tried many Guatemalan dishes and celebrated a New Year’s Eve. I’m sure our Spanish –English way of communicating must have been amusing for those who were listening to us. 



Francesco – I stayed in his hostel for a few days, together with his brother we prepared food in a hotel restaurants and I tried the delicious dishes both brothers, the cooks, prepared for supper every day. Francesco helped me a lot and gave me a lot of advice. It was him who told me about a beautiful beach in Barra de Santaiago. 

Brian – we didn’t spend much time together. It was only two days. We celebrated his birthday (I won’t tell which one as he will take offence J). He made me laugh. And he gave me a wonderful present for my birthday although it was his birthday not mine. 



Ilsy – a fantastic girl who would drink delicious mohito mango with me and who was with me every day during my stay in Cervantes school in Xela.
Daniel – my teacher. The best of all teachers I have ever had. Thanks to him, I could talk in Spanish with almost every person I met during my journey. 

 I’d like to thank Yaz for wonderful and stiring day, Fernando from The Place To Stay hostel in Antigua for a nice stay, to Eduardo for being my guide in Salvador, to Cesar for his stories about Tikal, to my family from Xela, Dona Elena and Cony, and to many other people who were with me on my way through Guatemala, Honduras, Salvador and Mexico. 



Mówi się, że w podróży najważniejsi są ludzie. Na swojej drodze spotkałam ich wielu. Bezimiennych i takich już poznanych z imienia. Lokalni mieszkańcy prawie zawsze dawali mi wsparcie, otaczali opieką, udzielali rady i pomocy. Nie zliczyłabym mężczyzn i chłopców, którzy dźwigali mój ważący dwadzieścia kilogramów plecak i przerzucali go z jednego chickenbusa na kolejny, wskazywali drogę, a nieraz i osobiście prowadzili na miejsce. Każdy zapytany o drogę człowiek, nie ograniczał się do zdawkowego: prosto i w lewo, a potem w prawo, ale zawsze swoją odpowiedź wzbogacał o pytania: skąd jestem, jak mi się podoba w ich ojczyźnie czy mogą w czymś jeszcze mi pomóc. W kraju jak Gwatemala, gdzie blisko 80% ludzi żyje na skraju ubóstwa, wiele razy płacono za mój bilet autobusowy, nie chcąc nawet słyszeć o jakimkolwiek zwracaniu pieniędzy. Pilnowano, by nic mi się nie stało, bym się nie zgubiła, nie zmęczyła staniem w autobusie, nie umarła z nudów podczas jazdy. I tym wszystkim dobrym ludziom bardzo dziękuję.
Chciałam też podziękować tym, którzy wspólnie ze mną podążali moją drogą. Tym, z którymi podróż połączyła mnie na chwilę dłużej niż tylko kilka minut rozmowy. Tym wszystkim, którzy sprawili, że moja podróż była i przyjemniejsza, i pełniejsza. Z niektórymi spędziłam zaledwie kilkanaście godzin, z innymi kilka dni, ale wszyscy oni zajmują szczególne miejsce nie tylko na mapie mojej podróży, ale i w sercu.
Chciałabym dziś Wam ich wszystkich przedstawić. A im podziękować za wspólnie spędzony czas.

Mike – był pierwszym przyjacielem, na którego natknęłam się na swej drodze i z nim też spędziłam chyba najwięcej czasu ze wszystkich poznanych w trakcie podróży osób. Razem spędziliśmy „koniec świata’ w Tikal, zwiedzaliśmy ruiny Majów, kolorowy cmentarz i słynny targ w Chichicastenango, przemierzaliśmy ulice Antigua i spędziliśmy wspólnie wigilię. Mike jako nauczyciel języka angielskiego pracował nad moją znajomością jego rodzimego języka i wykazywał się w stosunku do mnie pod tym względem ogromną cierpliwością. Nierzadko był też moim tłumaczem.

Mike w chickenbusie z kobietami przy bokach

 Muriel – spotkałyśmy się w Salwadorze, lądując w tym samym hostelowym pokoju. Chociaż jej językiem ojczystym nie jest hiszpański, porozumiewałyśmy się tylko w tym języku, za co jestem jej wdzięczna. Razem podziwiałyśmy widoki z Wulkanu Santa Ana, spędziłyśmy przyjemny wieczór w teatrze i eksplorowałyśmy ruiny Majów w Tazumal. Muriel była tak świetną towarzyszką podróży, że mimo iż rozstałyśmy się w Salwadorze na jakiś czas, to potem znów połączyłyśmy nasze ścieżki w Gwatemali, a potem jeszcze raz w Meksyku. I gdyby nie mój bilet powrotny, to z pewnością udałabym się z nią dalej na Kubę. Jestem przekonana, że kiedyś w przyszłości wyruszymy w jakąś wspólną podróż.

Z Muriel na wulkanie Santa Ana w Salwadorze

Alejandro – wpadłam na niego w wiosce Garifunów w Hondurasie, a właściwie to on wpadł na mnie, bo jak stwierdził zaskoczyłam go tym, że sama, bez obstawy biura turystycznego odważyłam się odwiedzić wioskę, którą samotni turyści omijają. Alejandro jako antropolog, piszący pracę na temat życia ludzi u wybrzeży Morza Karaibskiego, wprowadził mnie w świat Garifunów. Dzięki niemu mogłam być świadkiem wydarzeń, do których nigdy wcześniej nie był dopuszczony żaden biały turysta. Miałam też możliwość spełnienia marzenia o mieszkaniu nad samym brzegiem morza.

Alejandro podczas wycieczki do jednej z garifuńskich wiosek

Steven vel Esteban – chyba tylko dzięki niemu oraz Norico, dziewczynie z Japonii, mój pobyt w koszmarnej miejscowości San Pedro La Laguna w Gwatemali, gdzie niemal żywcem zostałam pożarta przez pluskwy i gdzie oszukano mnie w szkole językowej, nie należał do straconych. Wiele konstruktywnych rozmów, wspólnego zwiedzania, wspólnie przeżytych sztormów na jeziorze i kilku butelek wypitego przepysznego rompope – dla tego było warto.

Śniadanie ze Stevenem na jednym ze stoisk w Santiago Atitlan

Susana i Thomas wraz z dziećmi – szwajcarska rodzinka, u której gościłam w Hondurasie, w pobliżu stolicy, która po piętnastu minutach wspólnie spędzonych na rozmowie w środku parku narodowego, zaprosiła mnie do siebie. Zupełnie bezinteresownie pomogli mi w przedłużeniu wizy (bez nich, by się to nie udało). To oni przybliżyli mi problemy „dzieci ulicy” z Hondurasu, pokazując zupełnie inny świat. To dzięki nim w urodziny nie czułam się samotnie.

Ja z dzieciakami
Francesa, Halil i Furkan – z cała trójką spotkałam się w szkole. Halil i Furkan pochodzą z Turcji, ale studiują w Stanach – przyszli doktorzy. Francesca to koreańska emerytka, która pół roku spędza w Meksyku, grając codziennie w golfa, a drugie pół roku w Gwatemali, gdzie uczy się hiszpańskiego. Cała trójka również towarzyszyła mi podczas „końca świata”. Wypiliśmy wspólnie wiele kaw, wypróbowaliśmy wiele specjałów gwatemalskich i spędziliśmy wspólnie Sylwestra. Nasze rozmowy w mieszance angielsko – hiszpańskiej, w której żadne z naszej czwórki nie było biegłe, niejednemu słuchaczowi z zewnątrz na pewno przyniosło wiele uciechy.
Francesca na pomoście w Lagunita Salvador


Z Halilem i Furkanem na zamku

Francesco – w jego hostelu gościłam kilka nocy, przygotowywałam wraz z jego bratem posiłki w hotelowej restauracji i kosztowałam smakołyków, jakie dwóch braci – kucharzy przygotowywało każdego wieczoru na kolację. Francesco służył mi radą i pomocą o każdej porze. To dzięki niemu trafiłam też na piękną plażę Barra de Santiago.
Brian – nasze drogi zeszły się na krótko, bo zaledwie na dwa dni. Spędziliśmy jednak wspólnie jego (nie powiem które bo się obrazi J ) urodziny. Nikt mnie chyba tak nie potrafił rozbawić jak on. W dodatku dostałam przecudnej urody prezent, choć to jego urodziny były nie moje.
Z Brianem podczas festiwalu jedzenia i jednocześnie jego urodzin

Ilsy – dziewczyna – cud, z którą sączyłyśmy przepyszne mohito mango i która była obecna w mojej codzienności każdego dnia podczas pobytu w szkole Cervantes w Xeli.
Daniel – mój nauczyciel. Najlepszy ze wszystkich, to dzięki niemu mogłam podczas mojej podróży po Ameryce dogadać się z niemal każdym.
Ludzie z mojej szkoły w Quetzaltenango

Dziękuję też Yaz za wspólny cudny i pełen przygód dzień, Fernando z hostelu The Place To Stay w Antigua za miły pobyt, Eduardo za bycie moim przewodnikiem po Salwadorze, Cesarowi za przybliżenie historii słynnego Tikal, mojej rodzinie z Xeli Doni Elenie i Cony, i wielu innym osobom, tym spotkanym w Ameryce oraz tym wszystkim w innych krajach, którzy śledzili mój blog. Wszyscy w końcu podążaliście wspólnie ze mną moją drogą, prowadzącą mnie przez Gwatemalę, Honduras, Salwador i Meksyk. 

środa, 22 maja 2013

RANKING
Podsumowanie Część II - RANKING



People keep asking me the questions about the best, most beautiful, important and the scariest aspect of my journey that is why I’ve decided to create my personal ranking which I would like to share with you.  

The most beautiful place
Santa Maria Volcano in Guatemala with its incredible lunar view  came in first in this category. 



Just right behind it, there is a turquoise lagoon of Santa Ana Volcano in Salvador. 


Thanks to those two places I could experience incredible unique and unforgettable emotions.

The most beautiful ruins
If I hadn’t been to Mexico, I would say that Tikal is such a place because it is full of magic. But I had been to Mexico and I saw Monte Alban, the mysticism of which really brought me to my knees. 





The most important events
I think „the end of the world’ in Tikal is such an event. I could visit this significant Mayan site on such an important day. It happens only once every 5200 years. I won’t have a second opportunity to take part in the next end of the Mayan calendar any more. 





The best country
There isn’t one answer to that question. Each country has its own character. People are different, customs and traditions are different and even the language is not the same although Spanish is an official language in all of the countries I have visited. I fell in love with Guatemala. I love it for almost everything. I fancy Honduras for its nature which is the most impressive and beautiful there. I adore Salvador for its people and Mexico for a sense of safety it gave me. Where would I come back? To Guatemala although I spent there a lot of time. Maybe, for that reason, I feel sentimental about that country. It was the first country I visited during my first journey. 

The most amusing events 

There were several of them. One of such an event is an argument and the attempt to stand up for my rights in the Spanish language, which I had been learning only for four weeks, in the school of Spanish in San Pedro. I had to write down the words I needed to use on my palm. It was also amusing when I used the Polish words instead of Spanish, not being aware of that fact. It happened in the restaurant in Guatemala while I was waiting for the bus to Honduras. I asked the waitress for a bill and I was surprised why she didn’t react and looked at me as if I was a lunatic. Only after I repeated my request for the third time, did I realise I had been speaking Polish.

The most difficult journey 

In Middle America (I think in South America is quite similar) going from one place to another isn’t an easy task to do. When you use a public transport, on one hand, your journey takes a lot of time and is very tiring. On the other hand, you make friends with people and have an opportunity to chat with your travelling companions. The most difficult journeys were those during which I chose to travel by more expensive tourist or shuttle buses. I can’t forget to mention the strangest journey by bus from Guatemala to Mexico. However, the journey to Mexico was, literally, the most difficult and it wasn’t caused by the bus. It was challenging to survive twelve hours in the company of Montezuma’s curse.

The fanciest accommodation
There were a few really nice places but I have no doubts that the winner is Anahuac hostel in Juayua ( you won’t believe it but every time I write that name I have to check its spelling)in Salvador,  located in one of the towns on the Ruta de las Flores. It’s my no. 1: a gorgeous garden with hammocks, great owner, wonderful staff, family atmosphere and fantastic people I met there.

The happiest moment
I experienced happiness many times during my journey. Countless number of times. I felt happy because I experienced a sense of freedom and beauty. The best moment of that kind was my stroll along the Salvadoran beach in Barra de Santiago while I was admiring the most beautiful sunset I have ever seen in my life (so far). It was the first time during my journey I had cried out of happiness. And although I also experienced the most difficult incident in that place, I would like to live there, in Barra de Santiago.





The most traumatic experience
I would rather not to have such a category in my ranking. Fortunately, there were only few of such events. I can mention two of them which I remembered the best. One of them is the visit to the dentist in Honduras which made my heart throbbing. My fear of diseases, especially, of AIDS was so great that I was about to run away from the dentist’s chair. But it was nothing comparing to the incident on the beach. It was the first time I had thought I wouldn’t be back home safe and sound. Luckily, I was.

I could give a countless number of examples of my ‘the best of’. There were plenty of them. Now, when I recall them, I have a smile on my face. But the best of all is.... the journey itself!  
(transl. Ewa Bartłomiejczyk)



                                                                                                          






Ponieważ zdawałam sobie sprawę, że będą pojawiały się pytania, o to, co było najlepsze, najpiękniejsze, najważniejsze i najstraszniejsze, postanowiłam stworzyć osobisty ranking, którym chciałabym się z Wami podzielić. 

Najpiękniejsze miejsce
W tej kategorii, może nie bezsprzecznie, ale jednak pierwsze miejsce zajmuje wulkan Santa Maria w Gwatemali i nieziemski widok, rodem z innej planety. (możecie o tym przeczytać tutaj)


Po piętach jednak depcze mu turkusowa laguna wulkanu Santa Ana w Salwadorze.



Te dwa miejsce dostarczyły mi niesamowitych wrażeń. 
(zajrzyjcie tutaj)

Najpiękniejsze majańskie ruiny
Gdybym nie dotarła do Meksyku, rzekłabym, że ruiny w Tikal, były dla mnie najbardziej magiczne, ale mistycyzmem powaliło mnie na kolana miasto Monte Alban w rejonie Oaxaca. 
(czytaj tutaj)



Najważniejsze wydarzenie
Myślę, że „koniec świata” w Tikal. Byłam w tak ważnym dla kultury Majów miejscu w tak ważnym dniu. Coś takiego dzieje się raz na 5200 lat. Drugiej szansy na uczestniczenie w dniu, w którym kończy się kalendarz Majów raczej nie będę miała. (szerzej o tym tutaj )


 

"Naj" kraj
To jednak trudne zadanie. Każdy kraj jest inny. Inni są, zamieszkujący go ludzie, inne zwyczaje, nawet język jest odmienny w każdym z nich, choć wszędzie urzędowym językiem jest hiszpański. Pokochałam Gwatemalę. Właściwie za wszystko. Honduras ubóstwiam za przyrodę, która jest właśnie w tym kraju najpiękniejsza. Salwador za ludzi, a Meksyk za poczucie bezpieczeństwo. Gdzie bym wróciła? Na pewno do Gwatemali, choć spędziłam tam najwięcej czasu. I może dlatego mam do niej największy sentyment. Ona była ta pierwszą w moje pierwszej życiowej podróży.

Najzabawniejsza chwila
Przychodzi mi do głowy kilka sytuacji. Na przykład kłótnia i próba dojścia swoich praw w języku hiszpańskim (po zaledwie miesiącu nauki) w San Pedro w szkole hiszpańskiego. Wcześniej musiałam wypisać sobie na ręku ściągę ze słówkami, których muszę użyć. Niemniej jednak zabawnymi sytuacjami były te, w których zapominałam się i zamiast po hiszpańsku, wyskakiwałam ze zwrotami polskimi, jak ta w restauracji w Gwatemali, gdy czekałam na transport do Hondurasu. Podeszłam do kelnerki, prosząc ją o rachunek i zupełnie nie rozumiałam, dlaczego tak dziwnie się na mnie patrzy i nie reaguje. Powtórzyłam  moją prośbę trzy razy, zanim zorientowałam się, ze mówię do niej po polsku. 
(czytajcie tutaj )


Najtrudniejsza podróż 
W Ameryce Środkowej (pewnie w południowej jest podobnie) w ogóle przemieszczanie się nie należy do najłatwiejszych. Podróże komunikacją publiczną trwają niezwykle długo i są bardzo męczące, choć nie pozbawione są również przyjemnych aspektów jak rozmowy ze współtowarzyszami podróży. Te najtrudniejsze, o dziwo, to byłe te, w których towarzyszył mi albo busik turystyczny albo autobus regularny, droższych linii. Nie wspominając o mojej dziwnej, kombinowanej podróży busikiem z Gwatemali do Hondurasu, najtrudniejszą była chyba ta w Meksyku, z przyczyn jednak od autobusu niezależnych. Dwanaście nocnych godzin z tzw. klątwą Montezumy była naprawdę trudnym wyzwaniem.
(czytajcie tutaj)


Najfajniejsze miejsce noclegowe
Było kilka naprawdę genialnych miejsc, ale bez dwóch zdań wygrywa hostel Anahuac w Salwadorze, na trasie jednego z miasteczek Ruty de las Flores – w Juayua (nie uwierzycie, ale za każdym razem muszę sprawdzać jak się to pisze). Miejsce numer pod każdym względem: cudowny ogródek z hamakami, świetnego właściciela, cudowną obsługę, rodzinny klimat i cudownych ludzi, jakich tam poznałam.
(czytajcie tutaj)

Chwila największego szczęścia
Wiele razy czułam się przeszczęśliwa w podróży. Trudno więc te najszczęśliwsze chwile zliczyć. Dawały mi je poczucie wolności i doznanie piękna. Taką chwilą "naj" był jednak spacer po salwadorskiej plaży Barra de Santiago o najpiękniejszym zachodzie słońca, jaki było mi dane w życiu (przynajmniej do tej pory) oglądać. Pierwszy raz w podróży, popłakałam się ze szczęścia.
I mimo że tam też przeżyłam najtrudniejszą chwilę, to chciałabym w Barra de Santiago zamieszkać.
(o szczęściu tutaj)




Najbardziej traumatyczne przeżycie
Nie obyło się niestety bez nich, choć wolałabym takiej kategorii nie umieszczać w moim rankingu. Całe szczęście nie było ich wiele. Ale dwa wymienić mogę z pewnością. Wizyta u dentysty w Hondurasie, która przyprawiała mnie o palpitacje serca. Strach przed chorobami, zwłaszcza AIDS, zagrożenie którym w Hondurasie jest wyjątkowo wysokie, był tak ogromny, że prawie uciekłam z fotela dentystycznego, choć zwykle nie straszne są mi takie wizyty. To doświadczenie jednak kapituluje przed salwadorską przygodą na plaży. Pierwszy raz w mojej podróży pomyślałam wówczas, że cało z tego nie wyjdę. Całe szczęście wyszłam, ale podobnych doświadczeń nie życzę nikomu.
(o najtraumatyczniejszym przeżyciu w Salwadorze czytajcie tutaj
(o dentyście tutaj)


Tych „naj” mogłabym pewnie wymieniać bez końca. Było ich od groma. I teraz, gdy je wszystkie wspominam, uśmiech z twarzy mi nie znika. W kategorii głównej "Naj" znajduje się... sama podróż.