I was out of
breath. Not because of being tired. Because of two other reasons. Firstly, there
was a strong cold wind blowing which made breathing difficult. Secondly, in
front of me, there was a breathtaking
view. I was sure nothing could make me so positively surprised after my 3
months journey during which my eyes had seen a lot of mountains, volcanoes,
lakes, monuments and ruins. But I was wrong. I was surprised as I hadn’t
expected the view I saw. The greenness of the crater of Santa Ana volcano was
incredibly awesome. Its colour was amazing. Its greenness was emerald. Never
before had I seen such things. It was the second most beautiful place I had
seen during my journey, the first was the Santa Maria volcano in Guatemala.
The Santa Ana
and Itzalco volcanoes are situated in the Cerro Verde National Park where three
volcanoes are located. Getting to the first one isn’t complicated. However,
those who don’t like walking (I reckon all inhabitants of Central America
aren’t keen on walking at all) may find it difficult as you have to visit 2
volcanoes even if you want to see only one. How come? Here it is an
explanation: the bus takes you to the beginning of the path that is Cerro Verde
volcano. First you have to go down the Cerro Verde volcano and hike to one of
the volcano you want to see either the Santa Ana or Itzalco. In case of both
options, the hiking takes 4 hours (more experienced hiker needs 2-2,5h). Of
course, you are being escorted by the tourist police that’s why the tours to
see volcanoes always start at 11.
In Salvador,
tourist police units are really well-organised although there aren’t many
tourists (maybe that’s why they work well). You can order their service even
for individual protection during the tours you arranged on your own. And it is free of charge. The only thing you
must have is the food for your lovely bodyguards.
I left the
capital and moved to San Ana to see the
volcanoes and Tazumal – the Mayan ruins.
It is quite a quiet town. I stayed in Casa Frolaz hostel run by nice and
friendly Francisco who I had met at the couchsurfering. He was very helpful as
he gave me a lot of advice what to see, where to eat and sleep and in general,
how to spend time in Salvador to enjoy myself and have unforgettable memories.
I stayed in the dormitory with three beds only and I made friends with Kirs and
Muriel. I made myself understood to Muriel (of course in Spanish) and decided
to sightsee together for the next two days. My new friend was also planning to
visit Guatemala and Mexico. Because our Mexican plans were supposed to be put
into practise at the same time, we decided to go there together.
For the time
being, I must say the view of the lagoon was astonishing. The trekking itself
wasn’t demanding at all for me but the view compensated me for not being tired.
Tazumal |
I decided to see
the Mayan ruins last but one time. It
would have been the last time because I had seen plenty of them so far. but
being in Mexico I couldn’t be indifferent of the ruins in Palenque. Tazumal- it
was beautiful but ... they didn’t impress me much. We almost missed the main
entrance. Tazumal means ‘the place where the victims were burnt’ in K’iche.
They are considered to be the best preserved and most important ruins in
Salvador. The site isn’t big so seeing it took us about 15 minutes that is less
than the trip to the town.
We also didn’t plan to stay there longer as the
Santa Ana theatre was celebrating its 103rd birthday in the
afternoon. Because of that reason, there were various events, full of dances
and joy, organised. We, the weary travellers, wanted to experience the cultural
rebirth as we had been much down-to-the earth during our journey thinking only
about where to sleep and eat (and not to encounter the bedbugs). I would quote
my friend Sikor’s words but it wouldn’t be proper to do it in public so I just
say that we needed a little bit of ‘culture’, ‘the culture with a capital C’.
We spent the afternoon in the theatre admiring the dancers’ colourful clothes,
listening to the concerts and admiring the fashion show of wedding clothes.
The theatre |
I
was walking proudly on the red carpet being greeted by the ladies dressed in
elegant clothes. I almost forgot that I was wearing my worn-out trekking
trousers and sandals instead of high-heels. After three months of the cultural
rehab, too much culture didn’t make me good. You can’t throw yourself in at the
deep end. You have to do it step by step. So I got tired and went to bed early.
It was nice to see a different reality, different from the views of towns and
villages where the women do the washing in the public laundries, where the
neglected children play in the streets.
Cathedral of Santa Ana |
The reality of the women wear beautiful
dresses and children dressed in carefully ironed uniforms, holding their hands,
are following their parents. It was nice to find myself in a different story,
to look at the world from the other side of the Central American mirror.
Zabrakło mi tchu w piersiach. Nie, broń boże nie ze
zmęczenia. Z dwóch innych powodów. Przede wszystkim wiał potwornie silny i w
dodatku zimny wiatr, który nie pozwalał na swobodne oddychanie. Drugim i
najważniejszym powodem, był widok, który pojawił się przed moimi oczami. Byłam
niemal przekonana, że po trzech miesiącach podróży, po kilkunastu szczytach,
wulkanach, jeziorach, zabytkach, ruinach, już nic mnie nie może zaskoczyć. A
jednak. Przede wszystkim zaskoczyło mnie to, że byłam niezwykle zaskoczona
widokiem, bo tego się nie spodziewałam. Rozbroiła mnie zieloność laguny na dnie
krateru wulkanu Santa Ana. A właściwie to nie zieleń, a kolor iście szmaragdowy.
Czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziałam. Momentalnie wulkan Santa Ana
uplasował się na drugim miejscu najpiękniejszych miejsc, jakie widziałam
podczas mojej podróży, depcząc po piętach widokowi z wulkanu Santa Maria w
Gwatemali.
Laguna wulkanu Santa Ana |
Wulkan Santa Ana, jak również pobliski Itzalco
należą do Parku Narodowego Wulkanów Cerro Verde, który obejmuje trzy wulkany.
Zdobycie ich nie jest zbyt skomplikowane, a już na pewno nie długie. Dla tych
jednak, którzy nie lubią specjalnie chodzić (a mam wrażenie, że Salwadorczycy właśnie
za tą czynnością nie przepadają, podobnie jak i mieszkańcy pozostałych krajów
Ameryki Środkowej) może okazać się, co nieco uciążliwe, bowiem niezależnie,
który wulkan się wybierze: Santa Ana czy Itzalco, to trzeba jednego dnia
zaliczyć dwa. Jak to? A tak, że autobus wiezie do miejsca startu wędrówki,
czyli na wulkan Cerro Verde. Najpierw trzeba więc zejść z wulkanu Cerro Verde,
a następnie wspiąć się na jeden z wybranych i pozostałych dwóch, następnie
ponownie zejść z wybranego i znów wspiąć się na Cerro Verde. W obu przypadkach
taka wędrówka zajmuje około 4 godzin (sprawni piechurzy potrzebują 2 – 2,5
godziny). Oczywiście na wulkany idzie się z obstawą policji turystycznej,
dlatego wycieczki odbywają się zawsze o tej samej godzinie, czyli o 11.
Widok z wulkany na jezioro Coatepeque |
W Salvadorze, choć nie ma tłumów turystów, policja
turystyczną działa niezwykle sprawnie (w sumie może właśnie, dlatego że nie ma
zbyt wielu turystów). Można ich sobie zamówić indywidualnie do ochrony podczas
niektórych wycieczek, które chce się zorganizować samemu. To nic nie kosztuje,
oprócz poczęstunku, który wypada wziąć dla przemiłej obstawy.
Droga na szczyt |
Wulkany, jak również ruiny Majów Tazumal,
postanowiłam już zwiedzić nie ze stolicy, ale z pobliskiej miejscowości Santa
Ana, w miarę spokojnego miasta, w którym zamieszkałam w hostelu Casa Frolaz,
prowadzonego przez sympatycznego Francisco, poznanego na couchsurfingu.
Francisco wiele mi pomógł, doradzając nieustannie, co i gdzie mogę zobaczyć,
gdzie nocować i jeść, i w ogóle jak spędzać czas w Salvadorze, by w mej pamięci
pozostały tylko niezapomniane wrażenia. W dormitorium, w którym zamieszkałam,
zresztą w dość nietypowym, bo znajdowały się w nim tylko trzy łóżka, spotkałam
Krisa i Muriel. Z Muriel szybko się dogadałyśmy (po hiszpańsku oczywiście) i
postanowiłyśmy najbliższe dwa dni spędzić na wspólnym zwiedzaniu. Moja nowa
koleżanka w późniejszych planach miała wizytę w Gwatemali, a następnie w Meksyku.
A ponieważ nasze plany meksykańskie okazały się zbieżne w czasie, wyklarowały
się wspólne wojaży w tamte tereny.
Tazumal |
Póki co, wracając jedynie z dygresyjnych wojaży,
muszę stwierdzić, że laguna rozłożyła mnie na łopatki. Trekking jak na moje
umiejętności to był żaden, ale przecież nie zawsze chodzi o to, żeby się
zmęczyć do nieprzytomności. Widok wynagrodził mi wszystko.
Przedostatni też raz w trakcie tej podróży wybrałam
się do ruin Majów – Tazumal. Byłby ostatni raz, bo w sumie naoglądałam się ich
już tyle, że do końca życia mi chyba wystarczy, ale będąc w Meksyku, nie mogę
tak po prostu machnąć ręką na ruiny w Palenque. Tazumal – ładne…no cóż, nie
będę się powtarzać ze słowami, których użyłam ostatnio do opisu ruin w San
Andres.
Mało, że w ogóle przegapiłybyśmy z Muriel wejście główne. Tazumal, co w
języku Majów zwanym K’iche’ oznacza: „miejsce, w którym zostały spalone
ofiary”, są najważniejszymi i najlepiej zachowanymi ruinami w Salwadorze. Teren
jednak niewielki i obejście go zajęło nam jakieś 15 minut, czyli mniej niż trwał
dojazd w jedną stronę do miasteczka. Ale i tak nie planowałyśmy specjalnie
długo tu zabawić, bowiem w sobotnie popołudnie „santaanański” (przymiotnik od
Santa Ana – ma ktoś jakieś pomysły?) teatr obchodził swoje 103 urodziny i z tej
to okazji trwały wydarzenia, obfitujące w tańce, hulanki i swawole, w których
my, strudzone podróżniczki, postanowiłyśmy poszukać naszego kulturalnego
odrodzenia, bowiem podczas podróży, nasze myśli wciąż zaprzątają tak przyziemne
sprawy jak: gdzie spać i co zjeść (no i ja mam jeszcze jedno przyziemne
myślenie, a właściwie życzenie: „i oby nie było tam pluskiew”).
Zacytowałabym
tu ulubione powiedzenie o kulturze mojego przyjaciela Sikora, ale że nie wypada
na forum, więc oznajmię tylko, że potrzebowałyśmy trochę „kultury” i to od razu
takiej przez duże „K”. Popołudnie spędziłyśmy więc w teatrze, podziwiając
kolorowe stroje tancerek i tancerzy, wijących się w rytm regionalnej muzyki,
przysłuchując się koncertom, i podziwiając pokazy mody ślubnej. Kroczyłam po
czerwonym dywanie, witały mnie odświętnie ubrane panie, także niemal
zapomniałam, że mam na sobie zamiast eleganckiego stroju wytarte już spodnie
turystyczne, a na nogach zamiast szpilek sandały trekkingowe (no dobra, z tymi
szpilkami to przesadziłam, bo przecież wiadomo wszem wobec, że ze szpilkami to
ja raczej jestem na bakier).
Katedra w Santa Ana |
Chyba jednak taka duża dawka kultury, po
trzymiesięcznym odwyku mi, co nieco zaszkodziła. To jak z ćwiczeniami, po
przerwie nie można od razu rzucić się na głęboką wodę i zabrać się za trening z
ciężarami, z którymi ćwiczyło się na ostatnim, przed przerwą, treningu. Trzeba
znów zaczynać powoli, stopniowo od najlżejszego kalibru. Tak było chyba z tą
dzisiejszą kulturą. Zmęczyłam się i szybko wylądowałam w związku z tym w łóżku.
Aczkolwiek muszę przyznać, że miło było, choć na chwilę otrzeć się o trochę
inny świat, nie ten z pobrzeży miast i wiosek, gdzie kobiety piorą ręcznie w
publicznych pralniach, a dzieci biegają brudne po ulicach, ale tam, gdzie inne
panie, zakładają wyprane w pralniach chemicznych suknie, a dzieci w
odprasowanych garniturkach, grzecznie trzymając się za ręce, kroczą krok w krok
za swoimi rodzicami. Miło było choć na chwilę zmienić bajki, przyjrzeć się
światu z tej drugiej strony środkowo-amerykańskiego lustra.