MAYAN END OF THE
WORLD
Our guide |
It’s 4 am. Barely can I see but today it doesn’t
matter. Only once you can experience the end of the world. Actually, it’s not
true. Not only once. During my 30 years long existence I have experienced a few
ends of the world. So, I got up and clumsily tried to get ready. Next to me,
Francesca is trying to do the same. She couldn’t fall asleep and was tossing and turning all night. There
is a tropical climate in our room. It’s unbearably hot and suffocating what
makes our movements slower. Time is
running. We have only a half an hour to get ready. However I’m sure our guide
will be a half an hour late. This time I was wrong. This time it was Francesca
who we were waiting for.
I spent an hour
trip to Tikal drowsing or at least trying to snooze because Guatemalan roads
make the process of sleeping difficult. Drivers drive recklessly and roads are
bumpy and full of holes which should force you to slow down. But Guatemalan
drivers don’t do so and every time they run over obstacles, the passengers jump
and roll as animals being transported in the truck.
In the end, we
managed to reach our destination – the national park. After 20 minutes’
trekking we were in the temple where we were supposed to admire the sunrise.
Not only did we want to do so but also plenty of other people were interested
in it that is why we had to stand in a line. It was like queuing in the shop
but I didn’t complain. We were standing there to see the sun rising over the
ruins on the day so important for Maya people – their New Year.
Unfortunately,
due to the thick fog we couldn’t feast our eyes. Besides, we were a little bit
too late.
While I was enjoying my morning, I realized the battery in my camera
had gone flat ( it had been full yesterday and in the morning!). Later, we
headed for the main square where the Mayan ceremony had been taking place since
yesterday. You could hear the sounds of marimba (the musical instrument in the
idiophone family (Sikor’s remark: don’t mistake with “idiotophone family”) and admire Mayan dances. The ceremonies were
stunning. The master was making a speech in the ke’chi language (he used some
English especially for tourists) and
people were kneeing and worshipping loudly and putting candles into the holly
fire. Some of people were crying. The master of ceremony poured some mixtures
into the fire. It was water, rum, copal that is a kind of resin used by the
cultures of pre-Columbian Mesoamerica and incense used in religious ceremonies
and ritual purification by Mayan people.
My blessing |
The master was
besprinkling people gathered around the holly fire with this mixture. For me it
was similar to Christian consecration in the church or the practice of placing
ashes on the foreheads of adherents.
Young Mayan girl |
Some people
seemed to be in a mystical trans. I wasn’t overcome by this atmosphere and I
was observing everything breathtakingly. I was also focused on taking photos
and asking people about the ceremony. I found out that putting candles into the
fire symbolizes the requests to gods. One candle is one intention. I found the
green plant interesting. Some people were holding it in hands and symbolically
raising it to heaven and praying. The plant is called “jackass bitter” and is
used to cure many diseases such diabetics, hypertension, anemia or used as
insect repellents. At the end of one of many ceremonies, there was a Mayan
blessing. The master of ceremony submerged a piece of fabric in the smoke
coming from the holly fire and placed it first on the forehead of a person
being blessed, then on the chest and finally the person was incensed.
Of course, not only ceremonies were in the
centre of my attention. We also went sightseeing. Tikal is an amazing and
stunning place. The photo can’t describe the magnitude and vastness of this
place. While visiting temples, we came across people from every corner of the world
dressed in white vestures praying, performing various rituals, singing or in
silence observing candles burning in the caves.
I must admit that some people looked insane and deranged. Or maybe I
just don’t understand them and I should envy them their faith?
In the temple
where we had been admiring he sunrise in the morning, there was a ceremony too.
I inquired some people about the details of the ceremony, people and songs
being sung. It was Aquarian Universal Mission. It was explained to me that they
aren’t a religious sect but a kind of religious assembly focused on philosophy,
metaphysics and spiritualism. There were two thousands of members here also
from Poland so it was nice to exchange a
few words in Polish with them.
Ceiba - sacred tree of Maya |
Contrary to my expectations
and apprehensions, there weren’t many people sightseeing the ruins. Most of
them were gathered on the square or were participating in the rituals.
Fortunately, because I didn’t need to elbow through the crowds. We were loitering
around the jungle where we saw monkeys, opossums and turkeys even.
Unfortunately, I didn’t see a quetzal, the bird that is important for Mayan
people and whose name is the name of the currency of Guatemala. But I saw it yesterday in Yaxha and I took a photo
of it.
The end of the
world didn’t happen in the end. But the weather was quite bizarre and suddenly,
at 2 pm it started raining heavily. It hasn’t rained here in December for 25
years. Everybody was surprised and shocked. Later that day, when I was
strolling along the shore in Flores, the beautiful rainbow appeared in the sky.
I think it is the sign of the beginning of a new better world which, according
to Maya, has just begun. Interestingly, Maya people didn’t predict the end of
the world and honestly, nobody believed in any end here. The end of the
calendar is the end of the old world and the ascending on the higher level of
spiritualism.
I let myself be
blessed and incensed with the holly fire. I participated in Mayan ceremonies
and rituals. I was a witness of heavy rain, the first one for 25 years in that
part of the year. I feel I experienced
the end of the world in its spiritual and mental dimension. Will my life and my
world change? We will see soon!
Nasz przewodnik |
Tym razem zastąpiła go jednak Francesca i to na nią czekaliśmy. Godzinną ponad jazdę do Tikal spędziłam, przysypiając, a przynajmniej próbując przysnąć, bo na gwatemalskich drogach spać się nie da. Kierowcy jeżdżą szybko i pewnie dlatego, co kilkaset metrów natrafia się na grzbiet, przed którym trzeba zwolnić. Jednak nie zawsze to robią, przejeżdżając po nich szybko, a wtedy człowiek przewala się w samochodzie niczym zwierzę na pace ciężarówki.
Mgła nad dżunglą |
Po kontemplacji poranka, w czasie którego jak na złość rozładowała mi się bateria w kompakcie, którym miałam kręcić filmiki (a wczoraj i nawet jeszcze dziś rano była pełna!) udaliśmy się na plac główny, gdzie już od dnia wczorajszego odbywały się ceremonie Majów. Na żywo można było posłuchać gry na marimbie (instrument z rodziny idiofonów i tu od razu uwaga do Sikora: nie mylić z rodziną „idiotofonów”) oraz popatrzeć na majańskie tańce. Ceremonie były niesamowite. Mistrz przemawiał, w odmianie języka majów zwanym ke’chi (po angielsku dla turystów też trochę), a ludzie klękali, wznosili modły na cały głos i sypali świece do świętego ognia.
Ja podczas błogosławieństwa majańskiego |
Młoda Majanka podczas tańca |
Jedna świeczka, to jedna intencja. Najbardziej jednak zaciekawiła mnie roślina, którą niektórzy ściskali w dłoniach, i unosili ku niebu wraz z żarliwymi słowami modlitwy na ustach. Roślina ta, to z języka angielskiego „jackass bitter” stosowana w leczeniu wielu chorób, między innymi malarii, ale także cukrzycy, nadciśnienia tętniczego, niedokrwistości, a także stosowana, jako środek odstraszający owady. Na końcu jednej z wielu ceremonii, odbywało się majańskie błogosławieństwo. Mistrz ceremonii zanurzał w dymie ze świętego ognia kawałek materiału, który kładł na głowę błogosławionego, przykładał go do klatki piersiowej, a na końcu jeszcze okadzał z kilku stron. Nie mogłam się powstrzymać i sama poddałam się majańskiemu błogosławieństwu.
Na pewno mi nie zaszkodzi, a kto wie. Może takie błogosławieństwo zdziała cuda?
Oczywiście nie samymi ceremoniami człowiek w Tikal żyje, więc nie obyło się bez zwiedzania. I co tu dużo mówić.
Miejsce jest niesamowite i trudno oddać zdjęciami ogrom i jednocześnie majestat tego miejsca.
Zwiedzając poszczególne świątynie, co krok natykaliśmy się na kolejne grupy i podgrupy odzianych w białe szaty ludzi z całego świata, modlących się, i odprawiających różnego rodzaju rytuały, śpiewających lub w milczeniu, wpatrujących się w płonące w jaskiniach świece. Nie ukrywam, że wielu z nich wyglądało dla mnie na zwykłych obłąkańców. A może po prostu tego nie rozumiem i powinnam zazdrościć im tak mocnej wiary?
Ceiba - święte drzewo Majów |
Wbrew moim początkowym oczekiwaniom i jednocześnie obawom, zwiedzających ruiny nie było zbyt wielu. Większość osób skupiła się na placu głównym lub uczestniczyła w rytuałach. I całe szczęście, bo nie było konieczności przeciskania się przez tłumy. Łaziliśmy po dżungli, w której można było spotkać liczne małpy, oposy, a nawet indyki.
Tu nie zobaczyłam jednak tak ważnego dla Majów ptaka, od którego nazwy wzięła się również nazwa waluty gwatemalskiej – Quetzala. Za to widziałam go wczoraj w Yaxha i nawet udało mi się zrobić zdjęcie, choć szczerze powiedziawszy mało udane.
Kawałek tęczy |