czwartek, 21 marca 2013

Hercules Poirot’s riddle
Zagadka Herkulesa Poirot



Ruta de las Flores that is the Route of Flowers – I wonder why this place has been called like that. I am admiring beautiful Salvadoran views of the area bordering with Guatemala. Everything is picturesque and green but there aren’t any flowers. 
Juayua
So I’m puzzling over the origin of that name. Actually, I would lie if I said I hadn’t seen any flowers. I spotted a few in the flower pots in front of the houses I was passing. But I came to conclusion that the name wasn’t derived from those flowers. So I had a riddle to solve as if I were Hercules Poirot; the route with flowers... without flowers. Hm...? Interesting, isn’t it?

Along Ruta de las Flores, one may not find the flowers but for sure one can visit five small town: Juayua (Hu-wa-ju-wa), where I stayed, Ataco – the most beautiful and colourful one, Apaneca, Nahuizalco and Salcoatitan.
Francisco, my friend from Santa Ana, recommended me a hostel (belonging to the friend of his) in Juayua, I decided to take his advise and stay right there. Besides, my friend from Francisco’s hostel, Muriel, also told me that Anahuac (the name of the hostel) was great and I would be delighted with that place. And she was right.  Anahuac (Ana-hawak) is the best place I have stayed in so far. With a small garden full of flowers. With the hammocks, where I could rest during the day enjoying the sun. With the wonderful people working there. Maria – a great woman who I was chatting with in Spanish all the time. Duglas who was my guide with whom I had trekked to the waterfalls. 
Decorations in the hostel Anahuac
In Anahuac I felt at home so I decided to stay there for a few days and treat that place as a starting point for my trips to nearby towns. Frankly speaking, I could live in Anahuac forever or I could have my own hostel of such character somewhere in Central America. Dreams...

If I could, I would spend all my time in Anahuac – so wonderful this place was. But, I didn’t come to that place to stay in the dorm all the time. I paid a visit to Apaneca and Ataco first. I liked Ataco more although both of them was quite similar: they are small, with a central park, with food stands around, many restaurants and cafes for tourists (many of which are open only at the weekends). There is peace and quiet here. 
Ataco
People stroll, chat with neighbours, children play football in the streets. Safe, peaceful, nice....and a little bit boring as usual in small towns and villages :). When it comes to Ataco, I fanced it more as it is more colourful. Almost half of the buildings in that town is decorated with drawings or fairytale paintings that is why most tourist I spoke to found Ataco most beautiful. On the first day I just walked around, not exploring those places. I planned to do so during next few days as each town offered different attractions. Juayua – seven cascades and the waterfall of Los Chorros. Apaneca – canopy and Verde Lagoon that is a green lagoon and Las Ninfas Lagoon. Ataco (and Juayua as well) – a food festival. 
Ataco
Wandering along the streets I was trying to find some clues which would help me to solve my riddle. The first one I found in Juayua. Every lamppost was colourful, with some colourful flowers painted on them. Each pole in every town and along all Ruta de las Flores was painted (at first, I hadn’t noticed the poles along the road as I was focused on spotting real flowers in the distance). How could I know that the name of the route was derived from the flowers being painted on the lampposts, poles and public dustbins? Far too much, I thought. In this case, we could paint stars on the lampposts along the streets of Gdańsk, Sopot and Gdynia and advertise is as ‘Milk Way’ to attract tourists. 
I didn’t want to believe in such a simple and obvious explanation of the origin of that name. There is always a more convincing entomological explanation. 

Juayua is a really nice. The name of that town means ‘the river of purple orchids’. I decided not to puzzle over it as I didn’t manage to solve my first riddle. So I’m not able to explain you why the river and the orchids because I haven’t seen either of them. The town is famous for its food festival being held every weekend. It is called ‘feeria de comida’ and practically one may call it the weekend binge eating :)
The church in Ataco
I‘ve read a lot about this festival and I really wanted to take part in it, to try Salvadoran dishes and to take a lot of photos. But the weekend was in a few days so I had almost a week to arrange some trips: waterfalls, festivals, lagoons, national parks and the birthday. It was going to be a promising week. It was getting dark so I had to stop strolling and planning. I had to go back. The sun was setting and its rays illuminated the buildings and the faces of the women selling my favourite yucca and sliced mangos which I bought on the way to the bus stop. Now, 
Apaneca
I could go back to Anahuac and get ready to my trek to waterfalls. The guide told me I should take a pair of trousers, a long sleeved top and comfortable trekking boots. Why? I’ll tell you why in the following episode of ‘Ruta de las Flores’.




Ruta de las Flores, czyli Droga Kwiatów – ta nazwa zobowiązuje, myślę sobie, gdy przed moimi oczami, w wolnym tempie przesuwają się krajobrazy salwadorskiej części kraju, graniczącej z Gwatemalą. Wszystko pięknie, zielono jest, tylko że jakoś kwiatów brak. Drapię się po głowie, zastanawiając, skąd, zatem wzięła się nazwa. Chwila, oj nie, skłamałabym, kilka kwiatów widziałam, tyle że w doniczkach na gankach, mijanych domków. Ale myślę, że raczej Ruta de las Flores nie na domowych gankach swój początek miała. Przede mną pojawiła się więc zagadka do rozwiązania, normalnie na skalę tych, którymi zajmował się Herkules Poirot: droga kwiatów…bez kwiatów :) Hm…? Interesujące.
Juayua
Wzdłuż Ruty de las Flores, choć nie można odnaleźć kwiatów, można napotkać pięć małych miasteczek: Juayua (czyt. Hu-ła-ju-ła), w której zamieszkałam, Ataco – chyba najbardziej kolorowe i najładniejsze, Apaneca, Nahuizalco oraz Salcoatitan.
Jako że mój przyjaciel z Santa Any, Francisco polecił mi hostel swojego znajomego w Juayua, postanowiłam właśnie tam się zatrzymać. Zresztą moja koleżanka, z którą dzieliłam pokój u Francisca - Muriel też wysłała mi wiadomość, że Anahuac jest świetne i na pewno będę zachwycona. No i miała rację. "Anahłak" w "Hułajuła" :) to najlepsze miejsce na mojej drodze, w całej dotychczasowej podróży. 
Kwiatowe słupy i śmietniki
Z maleńkim ogrodem, pełnym kwiatów, hamakami, w których odpoczywałam w ciągu dnia, zażywając słońca i z cudownym personelem: Marią – kobietą-miód, z którą na okrągło trajkotałyśmy po hiszpańsku i z Duglasem, który jako przewodnik wybrał się ze mną na trekking do wodospadów. W Anahuac czułam się jak w domu, w związku, z czym, postanowiłam zostać tam kilka dni i potraktować ten hostel, jako bazę wypadową do pobliskich miasteczek, między którymi odległości są minimalne. Zresztą, szczerze powiedziawszy, w mojej nowej "noclegowni" mogłabym zamieszkać, a w ogóle to sama chciałabym taką gdzieś w Ameryce Łacińskiej mieć. Ech, marzenia…
Dekoracje w hostelu Anahuac
Najchętniej to z Anahuac już nie ruszyłabym się nigdzie, tak mi tam było dobrze. No, ale nie po to taki kawał świata przejechałam, żeby nosa zza drzwi dormitorium nie wytknąć Wybrałam się więc w odwiedziny do dwóch najbliższych miasteczek: Apaneca i Ataco. To drugie z wyglądu chyba najbardziej przypadło mi do gustu. Wprawdzie wszystkie są do siebie podobne: nieduże, z parkiem centralnym, jak w każdym mieście Środkowej Ameryki, z licznymi stoiskami z jedzeniem na każdym kroku, z wieloma restauracyjkami i kafeteryjkami dla turystów, które jednak poza weekendem są w większości zamknięte. We wszystkich życie toczy się leniwie. 
Ataco
Ludzie spacerują, rozmawiają z sąsiadami, dzieci grają w piłkę na ulicy. Cicho, bezpiecznie, sympatycznie i…trochę nudno, jak to w małych mieścinach :) Ataco jednak oferuje najszersza paletę barw, rysunków i bajkowych obrazków na niemal połowie budynków w mieście, dlatego większość turystów, z którymi rozmawiałam, zwykle wskazywało właśnie Ataco, jako najpiękniejsze. Pierwszy dzień był zaledwie spacerem zapoznawczym, bez zagłębiania się w znajomość. Na bliższe spotkania czas miał nadejść w kolejnych dniach. Każda z miejscowości miała bowiem coś więcej do zaoferowania w swoich okolicach. Juayua – Siedem Kaskad, w tym wodospad Los Chorros, Apaneca – canopy oraz Lagunę Verde, czyli zielona lagunę i Lagunę de Las Ninfas, Ataco – festiwal jedzenia, podobnie jak i Juayua.
Ataco
Wędrując uliczkami, cały czas szukałam tropów, które naprowadziłyby mnie na rozwiązanie zagadki nazwy. Na pierwszy ślad wpadłam już w Juayua. Każdy słup elektryczny wymalowany był do połowy na jakiś kolor, na którym innym kolorem wyrysowano kwiaty. Każdy słup w każdym miasteczku i wzdłuż całej Ruta de Las Flores (tych wzdłuż drogi początkowo nie zauważyłam, za bardzo skupiając się na wypatrywaniu kwiatów w znacznie dalszej odległości). No, bo kto mógłby się spodziewać, że droga kwiatów, wzięła się od kwiatów, namalowanych ręcznie na słupach i dodatkowo na śmietnikach miejskich? 
Ataco
Chyba trochę przesada, pomyślałam sobie. Toż w takim razie my możemy wzdłuż ulicy od Gdańska poprzez Sopot do Gdyni na każdym słupie namalować np. gwiazdy i będziemy reklamować się, jako „Droga Mleczna”, a co niech turyści odwiedzają! Coś mi jednak cały czas nie grało. No, bo to przecież niemożliwe, żeby ta nazwa została po prostu wymyślona. Zawsze istnieje jakaś geneza. 
Kościół w Ataco
Juayua, w której zamieszkałam to sympatyczne miasteczko, którego nazwa oznacza „rzeka purpurowych storczyków”. Postanowiłam jednak nie zadawać już sobie więcej zagadek, zwłaszcza że nawet pierwszej nie rozwiązałam. Nie jestem więc w stanie odpowiedzieć zainteresowanym, dlaczego rzeka i skąd storczyki, bo ani pierwszej, ani drugich nie widziałam. Miasteczko słynie przede wszystkim z cotygodniowego, weekendowego obżarstwa :), które oficjalnie nazywa się feeria de comida, czyli festiwal jedzenia. Dużo się nasłuchałam i naczytałam o tym festiwalu. Miałam więc ochotę wziąć w nim udział., spróbować salwadorskich specjałów i przede wszystkim porobić masę zdjęć. Ale to dopiero w weekend, więc przede mną był niemal cały tydzień do zagospodarowania: wodospady, festiwale, laguny, park narodowy oraz urodziny. 
Apaneca
Tydzień zapowiadał się obiecująco. Moje planowanie i spacerowanie uliczkami miasteczek postanowił brutalnie przerwać, zbliżający się wieczór. Słońce zaczęło się chylić ku zachodowi i promienie słoneczne w mej ulubionej „złotej godzinie” pięknie oświetliły budynki i twarze kobiet, sprzedających moja ulubioną jukę oraz pokrojone w plastry soczyste mango, w które zaopatrzyłam się, spiesząc na ostatni, odjeżdżający autobus. 
Apaneca
Mogłam wrócić do Anahuac i przygotować się do wyprawy na wodospady. Przewodnik zapowiedział mi, że mam przygotować długie spodnie, bluzkę z długim rękawem i wygodne, pełne buty turystyczne. A dlaczego? O tym w następnym odcinku "Ruta de las Flores".