I should have
started from the end that is from “the end of the world” which didn’t happen.
But I prefer to tell about the events in a chronological order and describe the
places I had seen before I reached Tikal.
Playa Blanca |
We were going towards Playa Blanca which is famous for its white sand. It is a beautiful place but of tourist character. When it comes to sand I think we have whiter in Białogora. I had a really nice meeting with a friendly parrot which was trying to eat my fingers. I took a lot of snapshots to commemorate this moment. Being in Rio Dulce, Livingstone is a must-to-visit place. We were approaching this village twice – to fill tank and to have something to eat. Before we went to this place where the fuel was probably cheaper, we had run of fuel, and our boat driver had taken us to another village to get some petrol.
And it happened – we were attacked by three boats of children trying to sell us some weird things such as dried starfishes and seashells which had never been on the bottom of the Caribbean Sea. They were the only pirates we had met. I wish they had been real because I dreamt of an adventure.
When it comes to
Livingstone, it turned out to be a nice place, of course if you like tourist
resorts such as Sopot. However, tourists were as rare as hen’s teeth. They must
have gone to see other villages. We were surprised with the fact that we ate
our dinner for 15Q (6,5 zl) which consisted of rice, salad, roast chicken and a
drink. I haven’t eaten such a cheap dinner here so far. In Central America it
is possible (at least in Guatemala because in Belize, Costa Rica and Mexico,
the prices are much higher. Here, you can find a place to sleep and eat three meals for less than $20 (you can arrange
it even cheaper).
We left
Livingstone and went on our boat to “hot springs”. We took a bath in hot water
draining out of rocks. I have no idea how hot the water was but it scaled my
skin.
I decided not to
bathe. Sitting in the Caribbean tavern I
was sipping coco milk and admiring the nature and contemplating the silence.
And you know what? Words can’t express what I can see and feel. There are
moments which imbibe you and you feel
really happy and free. it was the feeling I experienced that day. And I want to
feel that way forever.
When you travel,
it is sometimes difficult and exhausting and one may experience crises and
homesickness. But when you experience the moments of happiness and freedom, you
think it is worth travelling for them. Now, I fully understand people who were
bitten by a travel bug. The feeling of freedom is addictive.
Before we went
to Flores, our starting point to Tikal, we had visited the old Spanish
fortress. It is picturesquely located and its design was directed toward
sea-based pirate assaults. The beautiful area, which used to be a battlefield,
serves as a picnic place for families. Life seems contrary.
We reached the
shore of Flores after four hours. As I said, it is going to be our prime
starting point to amazing Tikal. We are going there on Friday. Meanwhile, we
are going to pay a visit to the third largest Maya city – Peten – Yaxha
Natioanl Park where one may find a proof of using Haab – a solar calendar.
There is a pyramid complex similar to the one found in Tikal. We ended our day admiring the sunset. Tomorrow, we will be welcomed by the sunrise on the top of one of the temples in Tikal.
There is a pyramid complex similar to the one found in Tikal. We ended our day admiring the sunset. Tomorrow, we will be welcomed by the sunrise on the top of one of the temples in Tikal.
Powinnam zacząć od końca, a dokładniej od „końca świata”, którego zresztą jak zwykle nie było. Wolę jednak trzymać się chronologii wydarzeń i opisać kilka miejsc, które widziałam, zanim dotarłam do Tikal.
Zacznę więc od żeglowania, które zawsze uważałam za strasznie nudny sport. Zresztą w sumie nie wiem czy w ogóle żeglowanie sportem można nazwać.
No i tak, prawdę mówiąc to my nie żeglowaliśmy, a jedynie przemieszczaliśmy się wodna taksówką. Zatem drugi dzień naszej wyprawy spędziliśmy w dużej części na wodzie i muszę przyznać, że było całkiem przyjemnie. Pływaliśmy po Rio Dulce i obserwowaliśmy liczne ptactwo, które albo polowało, albo dumnie spoglądało na nas z góry, rozsiadłszy się wśród konarów drzew. Takiego relaksu jak na naszej wodnej taksówce, dawno nie miałam.
Popłynęliśmy na Playa Blanca, która znana jest z białego piasku. Piękne miejsce, ale głównie stworzone z przeznaczeniem dla turystów. A sam piasek, muszę przyznać, że bielszy chyba w Białogórze mamy. Miałam tam jednak niezwykle miłe spotkanie z bardzo przyjazną papużką, która za wszelką cenę starała się zjeść moje palce. Oczywiście mój aparat nie przestawał pracować podczas tego niespodziewanego spotkania.
Będąc na Rio Dulce nie można było nie zajrzeć do znanej w tych okolicach, przede wszystkim turystom, miejscowości Livingstone, na którą podpływaliśmy dwukrotnie. Raz, by zatankować i drugi raz, by pójść na obiad. Zanim jednak podpłynęliśmy na prawdopodobnie tańszą stację, naszemu „taksówkarzowi” zabrakło chyba co nieco benzyny, więc podpłynął po parę jej kropel do innej wioski nad brzegiem.
I wtedy zaatakowały nas trzy łodzie z dzieciakami, próbującymi nam sprzedać różne cuda, głównie wysuszone rozgwiazdy i muszelki, które przypuszczam, że wcale nigdy nie leżały na dnie Morza Karaibskiego. Oprócz jednak tych małych rozbójników, żadnych innych piratów nie spotkaliśmy. A szkoda, bo marzyła mi się jakaś wyjątkowa przygoda.
A co do Livingstonę. To okazało się przyjemną miejscowością, oczywiście, jeśli komuś pasuje klimat wakacyjnego Sopotu. Tyle że turystów było tam o tej porze jak na lekarstwo, ale przypuszczam, że wielu po prostu popłynęło w tym czasie w odwiedziny do innych miejscowości, których nie brakuje wzdłuż brzegu Morza Karaibskiego.
Co nas zaskoczyło to to, iż za 15 Q, czyli za 6,5 zł mogliśmy zjeść obiad, składający się z surówki, ryżu i pieczonego kurczaka, a do tego wliczony w cenę był jeszcze napój. Tak taniego obiadu, to jeszcze tu chyba nie jadłam.
W Ameryce Centralnej, a przynajmniej w Gwatemali, bowiem Belize, Kostaryka czy Meksyk są ponoć znacznie droższe, spokojnie można przenocować i zjeść trzy posiłki, nie wydając więcej jak 20 dolarów (a można i jeszcze taniej jak się dobrze pokombinuje).
Z Livingstonę znów wodną taksówką ruszyliśmy jeszcze na „Hot springs”, czyli kąpiel w ciepłej, a właściwie mega gorącej wodzie, która wypływa z wnętrza skał. Nie mam pojęcia ile stopni woda mogła mieć, ale naprawdę momentami wręcz parzyła. Zrezygnowałam z kąpieli i, siedząc w karaibskiej knajpce, popijałam mleko z kokosa i kontemplowałam, otaczające mnie piękno i ciszę.
I wiecie co? Tego naprawdę nie sposób opisać słowami. Są momenty, które się po prostu chłonie, i w których człowiek czuje się naprawdę szczęśliwy i wolny. Tak właśnie czułam się tego dnia. I tak chcę się czuć zawsze. I choć czasem bywa w podróży ciężko i męcząco, i miewa się kryzysy, poczucie osamotnienia, to dla takich chwil poczucia szczęścia i wolności, warto podróżować. I nie dziwię się, że ci, którzy po raz pierwszy gdzieś wyjadą, łapią bakcyla podróżniczego. Bo uczucie wolności uzależnia.
Ostatnim przystankiem, a właściwie przedostatnim przed naszym nowym miejscem noclegowym we Flores, czyli miejscowości wypadowej do Tikal, zatrzymaliśmy się jeszcze w starej hiszpańskiej twierdzy Castillo de San Felippe z XVI wieku. Pięknie położona nad brzegiem, stanowiła główny punkt obronny przed piratami. Cudowny teren, na którym kiedyś prawdopodobnie toczyły się krwawe walki, dziś stanowi idealne miejsce piknikowe dla całych rodzin. Życie bywa przewrotne. A potem już tylko cztery godziny i dobiliśmy do Flores – głównej bazy wypadowej do niesamowitego Tikal.
Zacznę więc od żeglowania, które zawsze uważałam za strasznie nudny sport. Zresztą w sumie nie wiem czy w ogóle żeglowanie sportem można nazwać.
Playa Blanca |
Będąc na Rio Dulce nie można było nie zajrzeć do znanej w tych okolicach, przede wszystkim turystom, miejscowości Livingstone, na którą podpływaliśmy dwukrotnie. Raz, by zatankować i drugi raz, by pójść na obiad. Zanim jednak podpłynęliśmy na prawdopodobnie tańszą stację, naszemu „taksówkarzowi” zabrakło chyba co nieco benzyny, więc podpłynął po parę jej kropel do innej wioski nad brzegiem.
Nowa wersja karaibskiego pirata |
A co do Livingstonę. To okazało się przyjemną miejscowością, oczywiście, jeśli komuś pasuje klimat wakacyjnego Sopotu. Tyle że turystów było tam o tej porze jak na lekarstwo, ale przypuszczam, że wielu po prostu popłynęło w tym czasie w odwiedziny do innych miejscowości, których nie brakuje wzdłuż brzegu Morza Karaibskiego.
Ślicznotka z Livingstone |
W Ameryce Centralnej, a przynajmniej w Gwatemali, bowiem Belize, Kostaryka czy Meksyk są ponoć znacznie droższe, spokojnie można przenocować i zjeść trzy posiłki, nie wydając więcej jak 20 dolarów (a można i jeszcze taniej jak się dobrze pokombinuje).
Z Livingstonę znów wodną taksówką ruszyliśmy jeszcze na „Hot springs”, czyli kąpiel w ciepłej, a właściwie mega gorącej wodzie, która wypływa z wnętrza skał. Nie mam pojęcia ile stopni woda mogła mieć, ale naprawdę momentami wręcz parzyła. Zrezygnowałam z kąpieli i, siedząc w karaibskiej knajpce, popijałam mleko z kokosa i kontemplowałam, otaczające mnie piękno i ciszę.
I wiecie co? Tego naprawdę nie sposób opisać słowami. Są momenty, które się po prostu chłonie, i w których człowiek czuje się naprawdę szczęśliwy i wolny. Tak właśnie czułam się tego dnia. I tak chcę się czuć zawsze. I choć czasem bywa w podróży ciężko i męcząco, i miewa się kryzysy, poczucie osamotnienia, to dla takich chwil poczucia szczęścia i wolności, warto podróżować. I nie dziwię się, że ci, którzy po raz pierwszy gdzieś wyjadą, łapią bakcyla podróżniczego. Bo uczucie wolności uzależnia.
Ostatnim przystankiem, a właściwie przedostatnim przed naszym nowym miejscem noclegowym we Flores, czyli miejscowości wypadowej do Tikal, zatrzymaliśmy się jeszcze w starej hiszpańskiej twierdzy Castillo de San Felippe z XVI wieku. Pięknie położona nad brzegiem, stanowiła główny punkt obronny przed piratami. Cudowny teren, na którym kiedyś prawdopodobnie toczyły się krwawe walki, dziś stanowi idealne miejsce piknikowe dla całych rodzin. Życie bywa przewrotne. A potem już tylko cztery godziny i dobiliśmy do Flores – głównej bazy wypadowej do niesamowitego Tikal.
Zachód słońca w Yaxha |
A potem już tylko cztery godziny i dobiliśmy do
Flores – głównej bazy wypadowej do niesamowitego Tikal. Ale to dopiero w
piątek, a w czwartek czekała nas wizyta w jednym z największych majańskich
miast Peten - Yaxha National Park, gdzie można odnaleźć dowód użycia
słonecznego kalendarza haab. Tu również znajduje się kompleks piramid, zupełnie
podobny do tego, który odnaleziono w Tikal.
I tam zakończyliśmy nasz dzień
zachodem słońca. Nowy dzień powitamy zaś jego wschodem już z góry jednej ze
świątyń w Tikal.