Birthday, birthday, birthday
The birthday of our school
We
have been celebrating the twenty-ninth anniversary of our school. On the
occasion of this, our teachers prepared a traditional Guatemala beverage called
ponche. The recipe is very simple: a lot of fruit such as pineapples, papayas,
platans ( they look like bananas but they may be eaten only after being cooked
or fried), raisins, dried plums and coco pulp. All ingredients are put into a huge
pot and simmered. It is served with some rum, so we drank alcohol at school. Nobody
protested J
and what is more we wanted a lot of second helpings.
Ponche
is a special beverage prepared mostly for Christmas, however it is served
because of other occasions e.g. birthdays. When I asked my teacher Letica how
Guatemala people celebrated the 25th of December, she said that they usually
recovered from a hangover after having drunk plenty of ponche during Christmas
Eve.
Ponche |
Pinata |
While
our ponche was simmering in the garden, we were learning about Guatemala
customs. I had already known some of their traditions but I didn’t think I
would take part in them. Piñata is a
birthday custom. It is a name of a doll which is stuffed with sweets. The
birthday person and his/her guests are handed a stick to whack the doll. The
birthday person is blindfolded and turned around ( the numbers of turns equals
the number of years) to make a task more difficult. The doll has strings
attached. The person holding the piñata purposely moves the piñata with strings,
making the task of breaking it even harder. When the doll is successfully
whacked all of the sweets inside it spew onto the ground. Shrieking gleefully,
all the people fall to the ground to grab as many candies as they can. Although
I was taking photos of this crazy event, I managed to grab some lollipops and
sweets!
I
spent a really pleasant day at school sipping ponche, eating oranges and
tangerines picked up from the trees in the garden and speaking English and
Spanish. And, when it comes to the language:
Think and speak – but in which language?
I must confess I am often really confused. For most
people, English is their mother tongue and the only language they have to worry
about is Spanish. I have a double problem. In the morning, I focus on Spanish,
in the afternoon both Spanish and English. Sometimes I mix these two languages
and I speak SpanglishJ. Speaking English, I use Spanish words.
Now, I have finally understood why I suffer from terrible headaches in the evenings:
I make such a big intellectual
effort that my body must abreact the
tension cumulated during the day. Trying
to be understandable and trying to express my thoughts clearly is extremely
challenging. Understanding others is also problematic. English does not always
equal English. Everybody speaks English but the variations of it are different.
You can compare it to speaking to a Pole from central Poland, Kashubia,
Silesians and Gorals. American English
differs depending on the state. I find English from Texas most difficult. What
is more, I must communicate with Australians, Englishmen and Irish people! What
I have here is an English language melting pot!
La Virjen de Guadalupe
Not only is The 12th December the anniversary of my
language school but also it is a feast of Virgin of Guadalupe. Somebody has said that there is Saint
Françoise church on La Mercada (the square) and there is going to be a
procession a 4pm. You may think Procession? Nothing much of it, many people
following the statue. However, I have never seen a Guatemala procession and it
would be a good opportunity to take nice photos. So, after my extra classes
that is the visit to the Museum of Chocolate (again J!)
where I learned about the history of cocoa and tasting delicious chocolate
products I rushed to La Mercada. I had been there in hour before the beginning
of the procession. I couldn’t waste a single minute! I was taking photos frantically.
I couldn’t miss it! One of the tradition related to that celebration is that
children wear traditional clothes. Boys wear white, they have sombreros or scarves
on their heads and moustaches painted on the face. Girls wear skirts called corte
and blouses called guipil. They have plaits and make-ups. Everybody is allowed
to participate in the procession, but only children under age of 7 may wear
traditional clothes.
Traditionally,
Indians give names to their children after the names of saints being born on
the same day that is why many boys and girls born on the 12th December are
called Guadalupe. Thanks God, we do not have such a custom in Poland, because I
wouldn’t like to be named Paul or Peter, but here in Guatemala people don’t
mind giving the same name both to girls and boys.
Days
pass here quickly. I spend my days learning and sightseeing but it is what I
wanted to do! I am still suffering from a jet lag because I usually wake up at
4 in the morning. However, it has its good sides too because I can revise
vocabulary, finish my homework and write a post for my blogJ
Hasta luego!
Urodziny szkoły
Obchodziliśmy wczoraj dwudziestą dziewiątą rocznicę istnienia naszej szkoły. Z tej okazji nasze nauczycielki przygotowywały tradycyjny gwatemalski napój, który nazywa się „ponche”. Przepis na niego jest dość prosty: duża ilość owoców: ananas, papaja, platany (wyglądają jak banany, ale nadają się do spożycia tylko po ugotowaniu bądź usmażeniu, nigdy nie na surowo), rodzynki, suszone śliwki i miąższ kokosa. Wszystko razem wrzuca się do wielkiego garnka i gotuje przez dłuższy czas na dużym ogniu. Potem podaje się go wraz z dodatkiem rumu, co może się wydawać w warunkach szkolnych mało wychowawcze, ale w sumie wszyscy w naszej szkole są dorośli, więc nikt nie wznosił sprzeciwu :), wręcz przeciwnie niemal każdy ustawiał się ponownie w kolejce.
Ponche jest specjalnym napojem przygotowywanym zwykle na Święta Bożego Narodzenia, ale również i na inne okazje, chociażby na urodziny. Moja nauczycielka Letic, na moje pytanie, jak Gwatemalczycy spędzają świąteczny dzień 25 grudnia, odpowiedziała, że leczą kaca :) po dużej ilości ponche wypitej podczas ichniej wigilii.
W międzyczasie, gdy ponche dochodziło do siebie na palenisku przygotowanym w szkolnym ogrodzie, my poznawaliśmy inne gwatemalskie zwyczaje. Już wcześniej o niektórych czytałam, ale nawet nie sądziłam, że uda mi się w którymś z nich wziąć udział osobiście. „Pinata” to akurat urodzinowy zwyczaj. Tak nazywa się lalka, którą wypełnia się słodyczami. Zadaniem solenizanta oraz jego gości jest rozbicie lalki za pomocą kija. Oczywiście sprawa nie jest taka prosta, bowiem solenizantowi, który zawsze zaczyna całą zabawę, dla utrudnienia zawiązuje się oczy, a ponadto dla zatracenia orientacji obraca się nim w kółku albo tyle razy, ile kończy właśnie lat, albo tyle, ile solenizant sobie zażyczy. Lalka przyczepiona jest na sznurku, za którego drugi koniec trzyma osobą, sterująca nią. Pinatę uderza się do momentu, aż wypadną z niej wszystkie słodycze, na które rzuca się rozwrzeszczany tłum. Wprawdzie przez cały czas dokumentowałam całą akcję, ale w lizaki i cukierki i tak udało mi się trochę obłowić.
Wczorajszy dzień w szkole mijał niezwykle przyjemnie: na zabawie, popijaniu ponche z rumem, zajadaniu się pomarańczami i mandarynkami z drzewek owocowych, rosnących w ogrodzie (to oczywiście moje polskie naleciałości każą mi korzystać z darmochy :) ) i konwersacjach a to w języku angielskim, a to hiszpańskim. A, skoro o języku mowa:
Myśleć i mówić – tylko w jakim języku?
Muszę się przyznać, że momentami jestem mocno skołowana. Dla większości osób w szkole angielski jest językiem ojczystym i muszą głowić się tylko nad hiszpańskim. Ja muszę kombinować w dwóch językach: z rana po hiszpańsku, a po południu i po hiszpańsku, i po angielsku. Czasami już mi się wszystko miesza i mówię łamaną hiszpańczczyzno-angielszczyzną (nie mam pojęcia jak taką mieszankę nazwać), rozmawiając z innymi uczniami po angielsku, co chwilę przeplatam słowami hiszpańskimi. Dziś wreszcie zrozumiałam, dlaczego codziennie wieczorem tak bardzo boli mnie głowa: po prostu wysiłek umysłowy jest tak duży przez cały dzień, że gdy wreszcie zamykam się w pokoju, kiedy nie muszę już z nikim rozmawiać, to spływa ze mnie całe napięcie związane z myśleniem w obcych dla mnie językach. Nieustanna próba bycia zrozumianym i wyrażania swoich myśli jest nie lada wyzwaniem. Podobnie zresztą, jak i zrozumienia innych, bowiem przekonałam się, że angielski angielskiemu nierówny. Niby wszyscy w tym języku mówią, ale to tak jakby się zebrał Kaszub, Góral, Ślązak i zwykły mieszkaniec Polski. Już sami Amerykanie wysławiają się różnie w zależności od stanu (wg. mnie chyba najtrudniejszy do zrozumienia jest akcent osób z Texasu), a do tego dodać jeszcze Australijczyków, Anglików i Irlandczyków i cały tygiel angielsko-językowy gotowy.
La Virjen de Guadalupe
12 grudnia to nie tylko urodziny szkoły, ale też gwatemalskie święto Dziewicy z Guadalupe. Ktoś gdzieś w szkole szepnął, że na La Mercad (plac), gdzie znajduje się kościół Świętego Franciszka, o godzinie szesnastej będzie miała miejsce procesja. Procesja jak procesja – tłum ludzi idzie za ceramiczną czy gipsową figurą. Niby nic wielkiego. Ale Gwatemalskiej procesji jeszcze nie widziałam i byłam pewna, że będzie to dobry moment na zrobienia ciekawych zdjęć. Zaraz więc po szkolnej „ponadprogramowy” aktywności, jaką było Muzeum Czekolady (znowu :)), wysłuchaniu całej historii o kakao i skosztowaniu kolejnych słodkości, pognałam na La Mercad. Byłam godzinę przed rozpoczęciem się procesji, ale czasu nie marnowałam. Fotografowałam jak oszalała. Takiej okazji nie mogłam przepuścić. W zwyczaju bowiem tego święta jest przebieranie dzieci w typowe stroje.
Chłopcy ubrani są w całości na biało, na głowie mają sombrero lub przewiązaną chustę i często domalowane wąsy. Natomiast dziewczynki mają na sobie spódniczki, które nazywają się „corte” oraz bluzki „guipil”, są uczesane w warkocz i maja starannie zrobiony makijaż. W procesji mogą uczestniczyć wszyscy, ale przebierane w tradycyjne stroje są tylko dzieci, które nie ukończyły siódmego roku życia.
W zwyczaju Indian jest również nadawanie dzieciom imiona według imion świętych, którzy urodzili się tego samego dnia, stąd wiele dzieci, zarówno chłopców, jak i dziewczynek, urodzonych dnia 12 grudnia nosi imię Guadalupe. Dobrze, że u nas nie ma takiego zwyczaju, bo raczej nie chciałabym mieć na imię Paweł czy Szymon, ale tu w Gwatemali jak widać im to nie przeszkadza, że nadaje się to samo imię dzieciom obojga płci.
Dni mijają mi szybko i dość intensywnie. Nie mam czasu na nic więcej poza nauką i zwiedzaniem, ale o to przecież chodziło. Zmiana czasu nadal daje mi się we znaki, bo budzę się zwykle około czwartej rano, ale przynajmniej mam czas na powtórzenie słówek, dokończenie zadań domowych i napisanie posta na bloga :) Hasta luego!
Obchodziliśmy wczoraj dwudziestą dziewiątą rocznicę istnienia naszej szkoły. Z tej okazji nasze nauczycielki przygotowywały tradycyjny gwatemalski napój, który nazywa się „ponche”. Przepis na niego jest dość prosty: duża ilość owoców: ananas, papaja, platany (wyglądają jak banany, ale nadają się do spożycia tylko po ugotowaniu bądź usmażeniu, nigdy nie na surowo), rodzynki, suszone śliwki i miąższ kokosa. Wszystko razem wrzuca się do wielkiego garnka i gotuje przez dłuższy czas na dużym ogniu. Potem podaje się go wraz z dodatkiem rumu, co może się wydawać w warunkach szkolnych mało wychowawcze, ale w sumie wszyscy w naszej szkole są dorośli, więc nikt nie wznosił sprzeciwu :), wręcz przeciwnie niemal każdy ustawiał się ponownie w kolejce.
Ponche |
La Pinata |
Wczorajszy dzień w szkole mijał niezwykle przyjemnie: na zabawie, popijaniu ponche z rumem, zajadaniu się pomarańczami i mandarynkami z drzewek owocowych, rosnących w ogrodzie (to oczywiście moje polskie naleciałości każą mi korzystać z darmochy :) ) i konwersacjach a to w języku angielskim, a to hiszpańskim. A, skoro o języku mowa:
Myśleć i mówić – tylko w jakim języku?
Muszę się przyznać, że momentami jestem mocno skołowana. Dla większości osób w szkole angielski jest językiem ojczystym i muszą głowić się tylko nad hiszpańskim. Ja muszę kombinować w dwóch językach: z rana po hiszpańsku, a po południu i po hiszpańsku, i po angielsku. Czasami już mi się wszystko miesza i mówię łamaną hiszpańczczyzno-angielszczyzną (nie mam pojęcia jak taką mieszankę nazwać), rozmawiając z innymi uczniami po angielsku, co chwilę przeplatam słowami hiszpańskimi. Dziś wreszcie zrozumiałam, dlaczego codziennie wieczorem tak bardzo boli mnie głowa: po prostu wysiłek umysłowy jest tak duży przez cały dzień, że gdy wreszcie zamykam się w pokoju, kiedy nie muszę już z nikim rozmawiać, to spływa ze mnie całe napięcie związane z myśleniem w obcych dla mnie językach. Nieustanna próba bycia zrozumianym i wyrażania swoich myśli jest nie lada wyzwaniem. Podobnie zresztą, jak i zrozumienia innych, bowiem przekonałam się, że angielski angielskiemu nierówny. Niby wszyscy w tym języku mówią, ale to tak jakby się zebrał Kaszub, Góral, Ślązak i zwykły mieszkaniec Polski. Już sami Amerykanie wysławiają się różnie w zależności od stanu (wg. mnie chyba najtrudniejszy do zrozumienia jest akcent osób z Texasu), a do tego dodać jeszcze Australijczyków, Anglików i Irlandczyków i cały tygiel angielsko-językowy gotowy.
La Virjen de Guadalupe
Biały strój i wąsy |
Corte i guipil |
Dni mijają mi szybko i dość intensywnie. Nie mam czasu na nic więcej poza nauką i zwiedzaniem, ale o to przecież chodziło. Zmiana czasu nadal daje mi się we znaki, bo budzę się zwykle około czwartej rano, ale przynajmniej mam czas na powtórzenie słówek, dokończenie zadań domowych i napisanie posta na bloga :) Hasta luego!