Christmas,
Christmas and after Christmas.
We often pronounce these words when we realize
that two days of Christmas and Christmas Eve have passed so quickly. Here in
Guatemala it happened even quicker because Christmas consists of Christmas Eve
and Christmas Day which is a non-working day. They don’t have a second of
Christmas. Fortunately!
I have written
about Christmas Eve. And now something for those who were curious (Sikor, watch
out! It’s for you!) and asked me about gift-giving custom. In the past it was believed that Child Jesus had
brought the presents. However it has changed since Christmas was commercialized
in Guatemala. Now Santa Claus is the one who brings presents. Theoretically. In
practice, people hand in presents. There aren’t any stockings or secretly
putting presents under a Christmas tree. When the clock strikes midnight,
Guatemala people hand presents to one another. They don’t get mad about
presents as we do. Guatemala is rather a poor country therefore they don’t buy
a lot of presents simply because they can’t afford them. They draw lots to
select a person to be given a present. It results from the fact that families
are often large here and it wouldn’t be possible to gift everybody.
My district |
The custom of
sharing the holly wafer doesn’t exist in Guatemala. Christmas wafer is a Roman
Catholic Christmas tradition. In Guatemala, the society is mostly Catholic but
most of people are inactive Catholics. The only place where Communion bread is
kept is the tabernacle.
Christmas is
westernized in Guatemala. Christmas time doesn’t have a religious or spiritual
meaning (for those you are active Catholics it does). Everybody celebrates
Christmas, even the descendants of Maya people. They decorate Christmas trees,
houses and streets, exchange presents and take part in Christmas processions.
You are surrounded by the statuses of Santa Clause, reindeer and snowmen. The
presence of a snowman is quite amusing in a country where it doesn’t snow and
people saw snowman making only in TV.
Unlike in
Poland, Christmas Day doesn’t start with a solemn breakfast. They have a
Christmas, family dinner. I decided to have a Polish Christmas breakfast in a
Guatemalan version. Me and Mike went to the restaurant and I ate……. well, I
didn’t eat a Hunter’s stew (called bigos
in Poland) and a vegetable salad with mayo or smallgoods but I ate typical
Guatemalan dishes: fried plantains, frijoles, a piece of cheese and an omelette.
I must admit it was delicious.
Fireworks are
the most important part of Christmas here, especially on Christmas Day (however
at Christmas Eve night people let off
plenty of fireworks as well). Guatemalan people love fireworks. On the first
day of Christmas, they had been letting off fireworks for at least 3 hours
non-stop. Sitting on the roof, I could admire star-stunned sky. They also love
food stands, especially the ones offering hamburgers and hot-dogs which were mushrooming
along the streets (closed to cars on Christmas day). There was a crowd of people in the streets
who was devouring fast food which is the less Christmas food you can imagine.
Christmas firework |
I liked the form
of celebrating Christmas in Guatemala. People don’t spend time at home sitting
at the table full of dishes and eating food. They have a one –dish Christmas
supper and a Christmas dinner on Christmas Day. They spend that time outdoors
having fun to the sounds of lively music and admiring fireworks. The fete lasts
until late and nobody cares about the fact that the next day is a normal working
day. In comparison to Guatemalan Christmas, Polish Christmas is drear and
monotonous.
What’s up with
me after Christmas? Learning and working. I don’t have time for sightseeing and relaxing. My
new teacher is extremely
demanding.
She puts me through the
hoops every day. After each lesson with her, I have to write a composition and
learn hundreds of new vocabulary by heart, revise the things we did (she always
questions me) and do some additional exercises. All in all,, I spend 7-8 hours
learning. I feel exhausted and fed up after four days. I am dreaming about the
weekend. Unfortunately, I have to go to school on Saturday because this Tuesday
was a non-working day. I took a decision that next week I would take less
Spanish lessons and then I would have one –week break to have a rest and to
catch up with work. I am going to leave Antigua and visit other places in the
inland region of Guatemala.
Hasta luego!
Święta, święta i po świętach. Dość często powtarzamy te słowa, gdy dwa dni Bożego Narodzenia wraz z Wigilią, przepływają w oka mgnieniu. Tu w Gwatemali święta minęły jeszcze szybciej, bowiem Boże Narodzenie składa się z Wigilii i tylko jednego świątecznego dnia, który jest dniem wolnym od pracy. Kolejnego już nie ma. I całe szczęście!
O Wigilii już było. Ale chciałam jeszcze dodać dla ciekawskich (Sikor uwaga! Bo to do Ciebie.) Niektórych zainteresowała kwestia dawania prezentów. Kilkanaście, a raczej kilkadziesiąt lat temu uważano w Gwatemali, że prezenty przynosi Dzieciątko Jezus. Jednak od lat, w Gwatemali, podobnie jak i innych krajach świata, święta zostały skomercjalizowane i tu też w tej chwili prezenty przynosi Święty Mikołaj. Teoretycznie, bowiem z reguły prezenty wręczane są z rąk do rąk. Nie ma żadnych świątecznych skarpet czy układania cichcem prezentów pod choinką. Wybija północ i ludzie przekazują sobie pakunki twarzą w twarz. Z tego, co się dowiedziałam to jednak nie ma tu takiego szaleństwa jak u nas. W sumie Gwatemala to biedny kraj, dlatego jak zdradziło mi kilka osób, prezentów nie kupuje się wiele i rzecz jasna nie wszystkie rodziny to robią. Po prostu nie każdego na to stać. Często losuje się kto komu przekaże podarek, bo rodziny tu są zwykle duże i nie sposób finansowo byłoby wyrobić z obdarowywaniem wszystkich.
Co do opłatka lub czegoś innego, czym gwatemalczycy mogą dzielić się przed wigilijna kolacją – coś takiego nie istnieje. Opłatek jest w kościele katolickim i mimo że tutaj duża część społeczeństwa to katolicy, to wielu jest też tzw. niepraktykujących. Hostia jest przeznaczona jedynie do przebywania w tabernakulum w kościele, a nie na wszystkich stołach w domach.
W Gwatemali szczególnie można dostrzec komercjalizację Świąt Bożego Narodzenia. Nie ma ona tutaj tak wielkiego znaczenia religijnego czy duchowego. Oczywiście dla praktykujących katolików tak, ale tu ów święta obchodzą wszyscy, niezależnie od wyznawanej religii, nawet potomkowie Majów. Jest u nich i choinka, i prezenty bywają, i udział w świątecznych procesjach, i świąteczne dekorowanie domów oraz ulic. Wszędzie widać figurki Świętego Mikołaja, reniferów i bałwanka. Ten ostatni szczególnie mnie bawi, gdy widzę go, jako ozdobę w kraju, w którym chyba nigdy na oczy śniegu nie widzieli, a lepienie bałwana to tylko w filmach oglądali.
Pierwszy dzień świat nie zaczyna się uroczystym śniadaniem tak, jak w Polsce. Jest za to świąteczny, rodzinny obiad. Ale ja wybrałam się na polskie świąteczne śniadanie, choć w gwatemalskim wydaniu. Poszliśmy z Mike'im do jednej z restauracji i zjadłam...no cóż, nie bigos i nie sałatkę warzywną, ani stertę wędlin, ale typowe specjały gwatemalskie złożone ze smażonych platanów, frijoles, kawałka sera i jajek w postaci omleta.
Najważniejszą częścią święta, szczególnie pierwszego dnia (choć i w wigilijną noc nie brakło tego elementu) są fajerwerki. Tutaj wybuchają one niemal codziennie. Ale pierwszego dnia świąt wystrzały trwały kilka godzin godziny! Przez bite trzy godziny w dzielnicy, w której mieszkam, z dachu domu „mojej rodziny” podziwiać mogłam rozgwieżdżone wybuchami niebo. Gwatemalczycy kochają fajerwerki, kochają też stoiska z jedzeniem, zwłaszcza hamburgerami i hot-dogami, których w całym mieście nie brakowało Pierwszego Dnia Świąt. Rozstawiono je wzdłuż, specjalnie z tej okazji, zamkniętych ulic, na które wylegli ludzi i w mrówczym tempie paradowali między nimi, zajadając się mało świątecznymi jak dla mnie przysmakami.
Tutejsze obchody świąt niezwykle przypadły mi do gustu. Ludzie nie siedzą w domach przy suto zastawionych stołach, obrastając przez dwa dni świąt w dodatkowy tłuszczyk. Jest jednodaniowa kolacja wigilijna i świąteczny obiad dnia pierwszego, a potem wszyscy wylegają na ulice, bawiąc się przy dźwiękach granej na żywo muzyki, tańcząc, podziwiając sztuczne ognie – zabawa i radość na całego. Feta trwa do późnych godzin nocnych i nikt nie przejmuje się tym, że następny dzień jest normalnym dniem pracującym. Polskie święta to przy gwatemalskich wypadają blado. Monotonnie i naprawdę smutno.
A co u mnie po świętach? Nauka, nauka i praca i praca. Nie ma czasu na zwiedzanie i na wypoczywanie. Moja nowa nauczycielka jest niezwykle wymagająca i siódme poty wylewam na pięciu godzinach nauki z nią. Każdego dnia muszę napisać wypracowanie, wkuć setki słówek, powtórzyć cały materiał (bo zawsze z niego odpytuje) i jeszcze zrobić dodatkowe zadania. W sumie wychodzi z 7-8 godzin nauki. Po czterech dniach mam już dość. Marzy mi się weekend, ale niestety, jako że w tym tygodniu wtorek był dniem wolnym od pracy, muszę w sobotę odrabiać zaległości. Już postanowiłam, że w następnym tygodniu (pod warunkiem, że przeżyję jeszcze 2 dni) biorę mniej godzin lekcyjnych, a potem robię sobie tydzień przerwy, by odpocząć trochę i nadrobić zaległości „służbowe”, i opuszczam Antiguę, ruszając dalej w głąb kraju.
Hasta luego!
O Wigilii już było. Ale chciałam jeszcze dodać dla ciekawskich (Sikor uwaga! Bo to do Ciebie.) Niektórych zainteresowała kwestia dawania prezentów. Kilkanaście, a raczej kilkadziesiąt lat temu uważano w Gwatemali, że prezenty przynosi Dzieciątko Jezus. Jednak od lat, w Gwatemali, podobnie jak i innych krajach świata, święta zostały skomercjalizowane i tu też w tej chwili prezenty przynosi Święty Mikołaj. Teoretycznie, bowiem z reguły prezenty wręczane są z rąk do rąk. Nie ma żadnych świątecznych skarpet czy układania cichcem prezentów pod choinką. Wybija północ i ludzie przekazują sobie pakunki twarzą w twarz. Z tego, co się dowiedziałam to jednak nie ma tu takiego szaleństwa jak u nas. W sumie Gwatemala to biedny kraj, dlatego jak zdradziło mi kilka osób, prezentów nie kupuje się wiele i rzecz jasna nie wszystkie rodziny to robią. Po prostu nie każdego na to stać. Często losuje się kto komu przekaże podarek, bo rodziny tu są zwykle duże i nie sposób finansowo byłoby wyrobić z obdarowywaniem wszystkich.
Moja dzielnica w nocy |
Co do opłatka lub czegoś innego, czym gwatemalczycy mogą dzielić się przed wigilijna kolacją – coś takiego nie istnieje. Opłatek jest w kościele katolickim i mimo że tutaj duża część społeczeństwa to katolicy, to wielu jest też tzw. niepraktykujących. Hostia jest przeznaczona jedynie do przebywania w tabernakulum w kościele, a nie na wszystkich stołach w domach.
Figura Matki Boskiej procesyjnej |
Najważniejszą częścią święta, szczególnie pierwszego dnia (choć i w wigilijną noc nie brakło tego elementu) są fajerwerki. Tutaj wybuchają one niemal codziennie. Ale pierwszego dnia świąt wystrzały trwały kilka godzin godziny! Przez bite trzy godziny w dzielnicy, w której mieszkam, z dachu domu „mojej rodziny” podziwiać mogłam rozgwieżdżone wybuchami niebo. Gwatemalczycy kochają fajerwerki, kochają też stoiska z jedzeniem, zwłaszcza hamburgerami i hot-dogami, których w całym mieście nie brakowało Pierwszego Dnia Świąt. Rozstawiono je wzdłuż, specjalnie z tej okazji, zamkniętych ulic, na które wylegli ludzi i w mrówczym tempie paradowali między nimi, zajadając się mało świątecznymi jak dla mnie przysmakami.
Nocne fajerwerki |
Tutejsze obchody świąt niezwykle przypadły mi do gustu. Ludzie nie siedzą w domach przy suto zastawionych stołach, obrastając przez dwa dni świąt w dodatkowy tłuszczyk. Jest jednodaniowa kolacja wigilijna i świąteczny obiad dnia pierwszego, a potem wszyscy wylegają na ulice, bawiąc się przy dźwiękach granej na żywo muzyki, tańcząc, podziwiając sztuczne ognie – zabawa i radość na całego. Feta trwa do późnych godzin nocnych i nikt nie przejmuje się tym, że następny dzień jest normalnym dniem pracującym. Polskie święta to przy gwatemalskich wypadają blado. Monotonnie i naprawdę smutno.
A co u mnie po świętach? Nauka, nauka i praca i praca. Nie ma czasu na zwiedzanie i na wypoczywanie. Moja nowa nauczycielka jest niezwykle wymagająca i siódme poty wylewam na pięciu godzinach nauki z nią. Każdego dnia muszę napisać wypracowanie, wkuć setki słówek, powtórzyć cały materiał (bo zawsze z niego odpytuje) i jeszcze zrobić dodatkowe zadania. W sumie wychodzi z 7-8 godzin nauki. Po czterech dniach mam już dość. Marzy mi się weekend, ale niestety, jako że w tym tygodniu wtorek był dniem wolnym od pracy, muszę w sobotę odrabiać zaległości. Już postanowiłam, że w następnym tygodniu (pod warunkiem, że przeżyję jeszcze 2 dni) biorę mniej godzin lekcyjnych, a potem robię sobie tydzień przerwy, by odpocząć trochę i nadrobić zaległości „służbowe”, i opuszczam Antiguę, ruszając dalej w głąb kraju.
Hasta luego!