wtorek, 15 stycznia 2013

A new beginning or the beginning of the end
Nowy początek czy początek końca?



A new beginning or the beginning of the end
I spent Saturday exploring Panajachel and nearby town called Solola. I went there by chickenbus  which was rushing at breakneck speed on the steep and serpentine roads. I am sure that at the bottom of a precipice must be lying a plenty of wrecks of vehicles with innocent Guatemalan people and reckless tourists. I managed to survive this crazy journey :)
Being honest, there is nothing interesting in Solola. There is only one museum where...... you can see almost no exhibits.  So, I wandered around the town, took some photos and came back to Panajachel. This only advantage I took from this short trip was the fact that I had eaten a very delicious chuchiti bought for 3Q at a street beanery.
In the evening I went by the lake to admire the sunset. This time I took beer with me to drink it with other viewers in the cinema called nature. 
On Sunday I was supposed to go to San Pedro where I am starting my Spanish classes on Monday. I went there, although I didn’t receive a confirmation (well, I got one with the information that I can come but they hadn’t answered my two other e-mails). The school I was to attend was recommended by Lonely Planet. So my expectations were quite high. All in all, it didn’t meet them at all. But let me start from the beginning.
When I tried to visualise San Pedro, I  imagined a tiny, quiet town where the time passes slowly. I was wrong though. The people, who I met, had opened my eyes to the true nature of that place which didn’t tickle my fancy. They told me it is a party town. Despite this fact, I decided to go there. I knew  the school was located in the quiet part of this town so there was little hope I would fancy San Pedro. The journey by a water taxi lasted 30 minutes (I spent another 30 minutes waiting for other passengers because the boat must be full to start a ride) and cost 25 Q. 
What I like in Guatemala is the fact that people don’t want to cheat on you as it is done in Arabic countries or in India. The transfer prices are official and equal for everybody. And even if the prices for tourists are higher, it is also officially stated and you can’t complain about that (it is a common practice in museums in tourist resorts). But justice had been done. I was cheated by a tuk-tuk driver. I should have haggled over the price or ignored him but I didn’t  have a map and I had no idea where the school was. So long was the tuk-tuk driver driving around the town that I almost believed that I was in a big metropolis. Later, it turned out that it had been a walking distance and I would have covered this distance faster on foot than by car.  
At school, I found out that I wasn’t on the list but of course it wasn’t a problem for them. They took me to the building next to the school. The entrance led through the shop and the house was dingy. The landlady was one-handed and my room was pink, decorated with teddy bears and photos with Disney’s Ariel and God loves you inscriptions. There was no key to the room. What’s more, it turned out I would have to share the bathroom with the family because the bathroom on my floor was used by other students. The bathroom is a nightmare. I’m not going to upload photos but if you really want to see them, I can send them via e-mail. Anybody interested? (I sent them to Bożydar). Well, you get what you paid for. 
I felt like crying. In my mind, I hoped to get, at least, a good teacher  who could help me to survive my stay here.
I decided to see the town as soon as possible as I wanted to run away from the place where I was supposed to stay for next few days. I also wanted to find a nice route for my morning jogging to calm me down. However, after what I has seen in the morning, I didn’t expect much. San Pedro is rather small and filthy. Honestly, nothing is nice in this place. The inhabitants usually wear typical Mayan clothes and spend most their time drinking in the pubs. Some people claim that in San Pedro, locals and tourists drink the biggest amount of alcohol in Guatemala. The women here don’t do the washing in the municipal laundry but in the river which is also children’s most favourite place to play in.
The dock where water taxis from Panajachel come is called Pana Dock. There is also a second name for that place that is ‘gringoland’. It is the place where drunk and stoned backpackers rule (I shouldn’t have called them backpackers as it is offensive for real backpackers). I decided I would never come back here. Later, I found out that most people had chosen my school because they wanted to be far away from Pana Dock as well.
I met Noriko – a very friendly girl from Japan and Steven from California who has visited this place for many years. Steven showed me the town. Thanks to him, I could learn about the better side of San Pedro. The night in my pink room wasn’t so bad. I also couldn’t complain about my morning jogging  (but the route in San Pedro wasn’t my number one in Guatemala)
At 1 pm I started my classes. And this time, I also felt like crying. The school didn’t have enough teachers so they gave a girl who wasn’t a natural – born teacher. She didn’t mark my test (which was poorly designed and didn’t verify my knowledge). Her lessons weren’t well-prepared and were chaotic. For the first two hours, she had been trying to teach me the items I had already known. When she managed to find something I didn’t know, she couldn’t explain it well. In the end, we both came to conclusion that I should have a new teacher (those who know me, know that people can read from my face when I am irritated and dissatisfied). I will get a new one on Thursday. Now, the school doesn’t have any free teachers. I don’t want to waste two more  days so I decided to have conversations with Flora (teacher) while waiting. If a new teacher doesn’t come to my expectations, I’ll leave this place forever and go to another town.
To sum up: a dingy house, awful food, a hopeless teacher – it doesn’t sound optimistic. Either I am unlucky or too demanding. Or maybe, the teachers here are not used to students who really want to learn. I don’t know. The only thing I know is that Lonely Planet isn’t always reliable.



Rynek w Sololi

Sobotę spędziłam, eksplorując Panajachel oraz pobliskie miasteczko Solola. Pojechałam oczywiście chickenbusem, który pędził jak oszalały krętymi i stromymi drogami, wijącymi się nieustannie w górę. Jak nic w dole leżała już masa podobnych mu pojazdów z niewinnymi Gwatemalczykami i nierozsądnymi turystami na pokładzie :). Przeżyłam jednak, jak zawsze.
Muzeum w Sololi

W Sololi właściwie nie ma nic. Jedno muzeum, w którym…też właściwie nic nie ma. Pokręciłam się więc po miasteczku, porobiłam zdjęcia i wróciłam po krótkiej tam obecności z powrotem do Panajachel. Jedyną korzyścią z wizyty było zjedzenie przepysznego chuchito za zaledwie 3Q w ulicznej „jadłodajni”.

Wieczorkiem popędziłam nad jezioro, by podelektować się ponownie zachodem słońca. Tym razem zaopatrzyłam się jednak w piwo, by i nim się delektować wraz z innymi widzami w kinie zwanym naturą. 
Chuchitos

W niedzielę miałam ruszyć do San Pedro, gdzie od poniedziałku zaczynałam szkołę. Wprawdzie nie otrzymałam od szkoły potwierdzenia (tzn. jedno dostałam, że mam przyjechać, ale później cisza i brak odpowiedzi, na co najmniej dwa kolejne maile), ale i tak pojechałam. Szkoła polecana jest przez Lonely Planet. Miałam więc co do niej wysokie oczekiwania. Na których oczywiście się przejechałam. No, ale od początku.
Pana Dock

Myśląc o San Pedro wyobrażałam sobie małe, spokojne miasteczko, w którym czas płynie leniwie. Moje wyobrażenia rozwiały już trochę informacje od napotkanych wcześniej osób, że San Pedro to miasteczko imprezowe, co już niespecjalnie przypadło mi do gustu. Szkoła jednak miała znajdować się w innej części tego niewielkiego miasteczka, więc istniała minimalna szansa, iż rzeczywistość, choć trochę przybliży się do moich wyobrażeń. Podróż wodną taksówką z Pana do San Pedro trwa około 30 minut ( drugie tyle z reguły czeka się w łodzi, która nie ruszy, póki nie będzie pełna), koszt 25Q. Co mi się podoba w Gwatemali to to, że nie próbują cię tu orżnąć na każdym kroku jak to ma miejsce w krajach arabskich czy np. Indiach. Ceny przejazdów są ogólnie znane i równe dla wszystkich, a jeśli dla turystów ceny są wyższe, to jest to wyraźnie zapisane i nikt nie może mieć o to pretensji (często tak jest w przypadku wejść do muzeów w miejscach szczególnie chętnie odwiedzanych przez turystów). 
Fakt, że później, by sprawiedliwości stało się za dość, orżnął mnie taksiarz z tuk-tuka, ale to już inna sprawa. Powinnam się była targować albo go olać, ale nie miałam mapy i nie miałam też pojęcia, gdzie znajduje się szkoła. Tuk-tukarz jak zaczął mnie wozić po mieście, to nabrałam przekonania, że znalazłam się w kilkumilionowej metropolii. Droga jednak później pokonana przeze mnie na piechotę, okazała się liczyć zaledwie kilkaset metrów i prawdopodobnie szybciej pokonałabym ją właśnie na piechotę niż dojechała jakimkolwiek pojazdem. Nieważne.

W szkole okazało się, że nie mają mnie jednak na liście, ale oczywiście nie był to problem. Zaprowadzili mnie do jakiegoś domu, zaraz przy szkole. Wejście przez sklep, dom syfiasty, właścicielka bez jednej ręki, a pokój, który dostałam na maksa różowy, z pluszakami, ramkami z disnejowską Ariel i napisami „Bóg cię kocha”. Klucza do pokoju brak, łazienka do mojej dyspozycji wspólna z rodziną, bo z tej na moim piętrze korzysta już trzech innych studentów. Łazienka – koszmar. Zdjęć nie będę wstawiać, ale jak ktoś jest chętny mogę wysłać na maila (Bożydarowi posłałam). No, ale za co płacisz, to dostajesz. Chciało mi się wyć i tylko w duchu modliłam się, bym dostała chociaż dobrego nauczyciel, to jakoś przeżyję pobyt tutaj.
San Pedro la Laguna

Szybko wybrałam się na rekonesans miasta, by jak najdalej uciec od domu. Chciałam też znaleźć jakąś fajną trasę na poranny jogging, co ukoiłoby trochę moje zszargane nerwy, ale po pierwszych wrażeniach nie liczyłam na wiele. San Pedro jest niewielkie, trochę syfiaste. Właściwie to nic ładnego w nim nie ma. Mieszkańcy, chodzą głównie ubrani w typowe majańskie stroje, a wielu czas spędza w kantynach, czyli naszych polskich piwiarniach. Ponoć jest to miejscowość, w której zarówno turyści, jak i miejscowi pija najwięcej. Kobiety nie piorą w „miejskiej” pralni, lecz w rzece, która jest również ulubionym miejscem zabaw dzieci.
Pralnia

 Dok, do którego przypływają taksówki z Panajachel, zwie się po prostu Pana Dock. Funkcjonuje też druga nazwa: „gringolandia”. Opanowana jest ona przez backpacerską żulerkę (właściwie to nie powinnam ich nazywać backpacersami, bo to obraza dla prawdziwych backpacrsów), która ćpa, pije i imprezuje. Postanowiłam, że w gringolandii moja noga więcej nie postanie. Okazało się, że w moją szkołę większość ludzi wybrała właśnie dlatego, by jak najdalej znaleźć się od światka Pana Dock.

Zabawy w rzece
Poznałam Japonkę Noriko, bardzo sympatyczną dziewczynę i Stevena z Kalifornii, który przyjeżdża tu od kliku lat. Steven oprowadził mnie więc po miasteczku i dzięki niemu zobaczyłam trochę inną stronę San Pedro, która znacznie bardziej przypadła mi do gustu.

Noc w różowym pokoju była całkiem niezła. Poranny jogging także, choć San Pedro nie plasuje się w pierwszej piątce najlepszych tras do biegania w Gwatemali.

O 13 w poniedziałek zaczęłam zajęcia. I znów zachciało mi się wyć. Chyba zabrakło w szkole nauczycieli i sprowadzili mi jakaś dziewczynę, w której zdolności pedagogiczne śmiem wątpić. Nie sprawdziła mojego testu, (który swoją drogą też średnio sprawdzał poziom wiedzy) i przez pierwsze dwie godziny skakała po tematach, próbując mnie uczyć rzeczy, które już znałam. Gdy w końcu doszła do czegoś, czego się jeszcze nie uczyłam, nie potrafiła mi tego wyjaśnić. 
Ulice San Pedro
Po krótkiej wymianie zdań i mojej minie (a kto mnie zna, wie, że po mnie zawsze widać, gdy jestem niezadowolona) zdecydowałyśmy obydwie, że lepiej będzie zmienić mi nauczyciela. I owszem, dostanę nowego, ale dopiero od czwartku, bo teraz nie mają nikogo. Nie chcąc jednak tracić kolejnych 2 dni, zdecydowała, że chociaż pokonwersuję z Florą (nauczycielką), czekając na nowego nauczyciel, jeśli jednak i ten będzie do d…, wówczas zmywam się stąd w te pędy do kolejnego miasta.

Podsumowując: okropny dom, koszmarne jedzenie, tragiczna nauczycielka – nie wygląda to zbyt optymistycznie. Coś nie mam szczęścia, albo jestem za bardzo wymagająca. A może nauczyciele tutaj nie są przyzwyczajeni do ludzi, którzy przyjeżdżają tu i chcą naprawdę się uczyć. Nie wiem. Wiem jednak, że nie warto do końca wierzyć Lonely Planet