A new beginning
or the beginning of the end
I spent Saturday
exploring Panajachel and nearby town called Solola. I went there by chickenbus which was rushing at breakneck speed on the
steep and serpentine roads. I am sure that at the bottom of a precipice must be
lying a plenty of wrecks of vehicles with innocent Guatemalan people and
reckless tourists. I managed to survive this crazy journey :).
Being honest, there is nothing interesting in
Solola. There is only one museum where...... you can see almost no
exhibits. So, I wandered around the
town, took some photos and came back to Panajachel. This only advantage I took
from this short trip was the fact that I had eaten a very delicious chuchiti
bought for 3Q at a street beanery.
In the evening I
went by the lake to admire the sunset. This time I took beer with me to drink
it with other viewers in the cinema called nature.
On Sunday I was
supposed to go to San Pedro where I am starting my Spanish classes on Monday. I
went there, although I didn’t receive a confirmation (well, I got one with the
information that I can come but they hadn’t answered my two other e-mails). The
school I was to attend was recommended by Lonely Planet. So my expectations
were quite high. All in all, it didn’t meet them at all. But let me start from
the beginning.
When I tried to
visualise San Pedro, I imagined a tiny,
quiet town where the time passes slowly. I was wrong though. The people, who I
met, had opened my eyes to the true nature of that place which didn’t tickle my
fancy. They told me it is a party town. Despite this fact, I decided to go
there. I knew the school was located in
the quiet part of this town so there was little hope I would fancy San Pedro.
The journey by a water taxi lasted 30 minutes (I spent another 30 minutes
waiting for other passengers because the boat must be full to start a ride) and
cost 25 Q.
What I like in Guatemala is the fact that people don’t want to cheat
on you as it is done in Arabic countries or in India. The transfer prices are
official and equal for everybody. And even if the prices for tourists are
higher, it is also officially stated and you can’t complain about that (it is a
common practice in museums in tourist resorts). But justice had been done. I
was cheated by a tuk-tuk driver. I should have haggled over the price or
ignored him but I didn’t have a map and I
had no idea where the school was. So long was the tuk-tuk driver driving around
the town that I almost believed that I was in a big metropolis. Later, it
turned out that it had been a walking distance and I would have covered this
distance faster on foot than by car.
At school, I
found out that I wasn’t on the list but of course it wasn’t a problem for them.
They took me to the building next to the school. The entrance led through the
shop and the house was dingy. The landlady was one-handed and my room was pink,
decorated with teddy bears and photos with Disney’s Ariel and God loves you inscriptions. There was no
key to the room. What’s more, it turned out I would have to share the bathroom
with the family because the bathroom on my floor was used by other students. The
bathroom is a nightmare. I’m not going to upload photos but if you really want
to see them, I can send them via e-mail. Anybody interested? (I sent them to
Bożydar). Well, you get what you paid for.
I felt like crying. In my mind, I hoped
to get, at least, a good teacher who
could help me to survive my stay here.
I decided to see
the town as soon as possible as I wanted to run away from the place where I was
supposed to stay for next few days. I also wanted to find a nice route for my
morning jogging to calm me down. However, after what I has seen in the morning,
I didn’t expect much. San Pedro is rather small and filthy. Honestly, nothing
is nice in this place. The inhabitants usually wear typical Mayan clothes and
spend most their time drinking in the pubs. Some people claim that in San
Pedro, locals and tourists drink the biggest amount of alcohol in Guatemala.
The women here don’t do the washing in the municipal laundry but in the river
which is also children’s most favourite place to play in.
The dock where
water taxis from Panajachel come is called Pana Dock. There is also a second
name for that place that is ‘gringoland’. It is the place where drunk and
stoned backpackers rule (I shouldn’t have called them backpackers as it is
offensive for real backpackers). I decided I would never come back here. Later,
I found out that most people had chosen my school because they wanted to be far
away from Pana Dock as well.
I met Noriko – a
very friendly girl from Japan and Steven from California who has visited this
place for many years. Steven showed me the town. Thanks to him, I could learn
about the better side of San Pedro. The night in my pink room wasn’t so bad. I
also couldn’t complain about my morning jogging
(but the route in San Pedro wasn’t my number one in Guatemala)
At 1 pm I
started my classes. And this time, I also felt like crying. The school didn’t
have enough teachers so they gave a girl who wasn’t a natural – born teacher.
She didn’t mark my test (which was poorly designed and didn’t verify my
knowledge). Her lessons weren’t well-prepared and were chaotic. For the first
two hours, she had been trying to teach me the items I had already known. When
she managed to find something I didn’t know, she couldn’t explain it well. In
the end, we both came to conclusion that I should have a new teacher (those who
know me, know that people can read from my face when I am irritated and
dissatisfied). I will get a new one on Thursday. Now, the school doesn’t have
any free teachers. I don’t want to waste two more days so I decided to have conversations with
Flora (teacher) while waiting. If a new teacher doesn’t come to my expectations,
I’ll leave this place forever and go to another town.
To sum up: a
dingy house, awful food, a hopeless teacher – it doesn’t sound optimistic. Either
I am unlucky or too demanding. Or maybe, the teachers here are not used to
students who really want to learn. I don’t know. The only thing I know is that
Lonely Planet isn’t always reliable.
Rynek w Sololi |
Sobotę spędziłam, eksplorując Panajachel oraz
pobliskie miasteczko Solola. Pojechałam oczywiście chickenbusem, który pędził
jak oszalały krętymi i stromymi drogami, wijącymi się nieustannie w górę. Jak
nic w dole leżała już masa podobnych mu pojazdów z niewinnymi Gwatemalczykami i
nierozsądnymi turystami na pokładzie :). Przeżyłam
jednak, jak zawsze.
Muzeum w Sololi |
W Sololi właściwie nie ma nic. Jedno muzeum, w
którym…też właściwie nic nie ma. Pokręciłam się więc po miasteczku, porobiłam
zdjęcia i wróciłam po krótkiej tam obecności z powrotem do Panajachel. Jedyną
korzyścią z wizyty było zjedzenie przepysznego chuchito za zaledwie 3Q w
ulicznej „jadłodajni”.
Wieczorkiem popędziłam nad jezioro, by podelektować się
ponownie zachodem słońca. Tym razem zaopatrzyłam się jednak w piwo, by i nim się
delektować wraz z innymi widzami w kinie zwanym naturą.
Chuchitos |
W niedzielę miałam ruszyć do San Pedro, gdzie od
poniedziałku zaczynałam szkołę. Wprawdzie nie otrzymałam od szkoły
potwierdzenia (tzn. jedno dostałam, że mam przyjechać, ale później cisza i brak
odpowiedzi, na co najmniej dwa kolejne maile), ale i tak pojechałam. Szkoła
polecana jest przez Lonely Planet. Miałam więc co do niej wysokie oczekiwania.
Na których oczywiście się przejechałam. No, ale od początku.
Pana Dock |
Myśląc o San Pedro wyobrażałam sobie małe, spokojne
miasteczko, w którym czas płynie leniwie. Moje wyobrażenia rozwiały już trochę
informacje od napotkanych wcześniej osób, że San Pedro to miasteczko imprezowe,
co już niespecjalnie przypadło mi do gustu. Szkoła jednak miała znajdować się w
innej części tego niewielkiego miasteczka, więc istniała minimalna szansa, iż rzeczywistość,
choć trochę przybliży się do moich wyobrażeń. Podróż wodną taksówką z Pana do
San Pedro trwa około 30 minut ( drugie tyle z reguły czeka się w łodzi, która
nie ruszy, póki nie będzie pełna), koszt 25Q. Co mi się podoba w Gwatemali to
to, że nie próbują cię tu orżnąć na każdym kroku jak to ma miejsce w krajach
arabskich czy np. Indiach. Ceny przejazdów są ogólnie znane i równe dla
wszystkich, a jeśli dla turystów ceny są wyższe, to jest to wyraźnie zapisane i
nikt nie może mieć o to pretensji (często tak jest w przypadku wejść do muzeów
w miejscach szczególnie chętnie odwiedzanych przez turystów).
Fakt, że później,
by sprawiedliwości stało się za dość, orżnął mnie taksiarz z tuk-tuka, ale to
już inna sprawa. Powinnam się była targować albo go olać, ale nie miałam mapy i
nie miałam też pojęcia, gdzie znajduje się szkoła. Tuk-tukarz jak zaczął mnie
wozić po mieście, to nabrałam przekonania, że znalazłam się w kilkumilionowej
metropolii. Droga jednak później pokonana przeze mnie na piechotę, okazała się
liczyć zaledwie kilkaset metrów i prawdopodobnie szybciej pokonałabym ją
właśnie na piechotę niż dojechała jakimkolwiek pojazdem. Nieważne.
W szkole okazało się, że nie mają mnie jednak na
liście, ale oczywiście nie był to problem. Zaprowadzili mnie do jakiegoś domu,
zaraz przy szkole. Wejście przez sklep, dom syfiasty, właścicielka bez jednej
ręki, a pokój, który dostałam na maksa różowy, z pluszakami, ramkami z disnejowską
Ariel i napisami „Bóg cię kocha”. Klucza do pokoju brak, łazienka do mojej
dyspozycji wspólna z rodziną, bo z tej na moim piętrze korzysta już trzech
innych studentów. Łazienka – koszmar. Zdjęć nie będę wstawiać, ale jak ktoś
jest chętny mogę wysłać na maila (Bożydarowi posłałam). No, ale za co płacisz,
to dostajesz. Chciało mi się wyć i tylko w duchu modliłam się, bym dostała chociaż
dobrego nauczyciel, to jakoś przeżyję pobyt tutaj.
San Pedro la Laguna |
Szybko wybrałam się na rekonesans miasta, by jak
najdalej uciec od domu. Chciałam też znaleźć jakąś fajną trasę na poranny jogging,
co ukoiłoby trochę moje zszargane nerwy, ale po pierwszych wrażeniach nie
liczyłam na wiele. San Pedro jest niewielkie, trochę syfiaste. Właściwie to nic
ładnego w nim nie ma. Mieszkańcy, chodzą głównie ubrani w typowe majańskie
stroje, a wielu czas spędza w kantynach, czyli naszych polskich piwiarniach.
Ponoć jest to miejscowość, w której zarówno turyści, jak i miejscowi pija
najwięcej. Kobiety nie piorą w „miejskiej” pralni, lecz w rzece, która jest również
ulubionym miejscem zabaw dzieci.
Pralnia |
Dok, do
którego przypływają taksówki z Panajachel, zwie się po prostu Pana Dock. Funkcjonuje
też druga nazwa: „gringolandia”. Opanowana jest ona przez backpacerską żulerkę
(właściwie to nie powinnam ich nazywać backpacersami, bo to obraza dla
prawdziwych backpacrsów), która ćpa, pije i imprezuje. Postanowiłam, że w
gringolandii moja noga więcej nie postanie. Okazało się, że w moją szkołę
większość ludzi wybrała właśnie dlatego, by jak najdalej znaleźć się od światka
Pana Dock.
Zabawy w rzece |
Poznałam Japonkę Noriko, bardzo sympatyczną
dziewczynę i Stevena z Kalifornii, który przyjeżdża tu od kliku lat. Steven
oprowadził mnie więc po miasteczku i dzięki niemu zobaczyłam trochę inną stronę
San Pedro, która znacznie bardziej przypadła mi do gustu.
Noc w różowym pokoju była całkiem niezła. Poranny
jogging także, choć San Pedro nie plasuje się w pierwszej piątce najlepszych
tras do biegania w Gwatemali.
O 13 w poniedziałek zaczęłam zajęcia. I znów
zachciało mi się wyć. Chyba zabrakło w szkole nauczycieli i sprowadzili mi
jakaś dziewczynę, w której zdolności pedagogiczne śmiem wątpić. Nie sprawdziła
mojego testu, (który swoją drogą też średnio sprawdzał poziom wiedzy) i przez
pierwsze dwie godziny skakała po tematach, próbując mnie uczyć rzeczy, które już
znałam. Gdy w końcu doszła do czegoś, czego się jeszcze nie uczyłam, nie
potrafiła mi tego wyjaśnić.
Ulice San Pedro |
Po krótkiej wymianie zdań i mojej minie (a kto mnie
zna, wie, że po mnie zawsze widać, gdy jestem niezadowolona) zdecydowałyśmy
obydwie, że lepiej będzie zmienić mi nauczyciela. I owszem, dostanę nowego, ale
dopiero od czwartku, bo teraz nie mają nikogo. Nie chcąc jednak tracić
kolejnych 2 dni, zdecydowała, że chociaż pokonwersuję z Florą (nauczycielką),
czekając na nowego nauczyciel, jeśli jednak i ten będzie do d…, wówczas zmywam
się stąd w te pędy do kolejnego miasta.
Podsumowując: okropny dom, koszmarne jedzenie,
tragiczna nauczycielka – nie wygląda to zbyt optymistycznie. Coś nie mam
szczęścia, albo jestem za bardzo wymagająca. A może nauczyciele tutaj nie są
przyzwyczajeni do ludzi, którzy przyjeżdżają tu i chcą naprawdę się uczyć. Nie
wiem. Wiem jednak, że nie warto do końca wierzyć Lonely Planet