czwartek, 8 sierpnia 2013

Hitchhiking
Autostop, autostop, wsiadaj bracie...

Translation in progress

Plany miałam piękne. Przynajmniej trzy albo, chociaż dwutygodniowy autostop. Właściwie to najchętniej zrobiłabym taki miesięczny trip albo nawet i jeszcze dłuższy. Krążył mi po głowie stop do Włoch, do Wenecji, może Mediolanu? Nie cel jest zresztą najważniejszy podczas „stopowania”, a ludzie, których się spotyka. Autostopowanie to bowiem czasem kilka, czasem kilkanaście godzin spędzanych w jednym pojeździe z inną, zupełnie obcą osobą. Kilka czy kilkanaście godzin, które można topić się w niezręcznej ciszy albo wypełniać wnętrze samochodu ciekawymi rozmowami i śmiechem. Włochy męczą mnie już od dawna. Nie, dlatego że tam nie byłam (swego czasu spędziłam miesiąc na pięknej Sardynii), ale dlatego, żeby odwiedzić znajomych, poznanych w zeszłym roku podczas autostopowania wyścigów autostopowych do Dubrownika.
No i plany były, ale służba zdrowia postanowiła mi je pokrzyżować. A w sumie może nie służby zdrowia to wina, lecz moja własna. W końcu to ja sama, a nie oni uszkodzili mi kolano. Z tym kolanem to już od lat mam problem. Winę upatruję w bieganiu, siłowni i dźwiganiu na „siłce” ciężarów. Jakoś zmyliło mnie powiedzenie, że „sport to zdrowie”. Nikt nie dodawał, że sport musi być „umiarkowany”, by na to zdrowie wyszedł. Więc może winę w uszkodzeniu łękotki powinnam upatrywać w tych, którzy tworzą frazesy, powiedzenia i złote myśli? A może w tych, którzy później je powtarzają i wpajają nam je do głowy? Nie będę jednak winy zrzucać na innych i z pochylonym czołem, stwierdzę, że to moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Skutek jest taki, że nie mogę biegać (a obdarzam bieganie miłością bezgraniczną), średnio też u mnie z długodystansową (czytaj: kilkudniową) jazdą na rowerze. Góry również nie są łaskawe dla moich kolan. W takiej sytuacji ich operacja, a przynajmniej, póki co jednego z nich, wydaje się nieunikniona. Szczerze mówiąc, to była ona już nieunikniona przed wyjazdem do Ameryki, ale że kolano przestało na trochę boleć, operacja została odwołana, a raczej przełożona na inny termin, który nieubłaganie się teraz zbliża. Moje próby wyjechania gdzieś, chociaż na chwilę, chociaż na tydzień spełzły na niczym, bo pani z sekretariatu oddziału ortopedycznego wybrała się na urlop, a jako że nikt jej nie zastępuje, nie miał też, kto wypisać skierowania na badania, które przed operacją wykonane być powinny. A jak nie ma wyników badań, to nie ma mowy o wizycie u anestezjologa. I mogłam sobie psioczyć i się wściekać, ale to i tak nic by nie dało. Wszystko rozwlekło się w czasie, moje nawet najkrótsze plany obracając w pył.
Tęsknota za „autostopowaniem” i za chociaż chwilowym poczuciem wolności zaczęła mnie jednak dobijać. A jako że miałam jeden dzień wolny, postanowiłam w końcu skorzystać z zaproszenia do Koszalina, a konkretnie do Radia Koszalin, w którym pracuje Jagoda Koprowska, prowadząca program „Radiowy Klub Obieżyświata”. 


Pojechanie tam pociągiem wydawało mi się nieprzyzwoicie nudne. Oświadczyłam więc, że jadę stopem. I może to wydać się zabawne, ale nie licząc takich króciutkich okazji w Ameryce (w tym jedna podwózka zapewniona przez policje hondureńską), to sama stopem nigdy nie jechałam. Zawsze jednak musi być ten pierwszy raz, tym bardziej, że moje plany autostopowe i to te samotne są mocno rozbudowane. Ale do rzeczy. Wyjazd do koszalińskiego radia stał się pretekstem do złapania kilku stopów. Odległość między Gdańskiem a Koszalinem duża nie jest. Zaledwie dwieście kilometrów z hakiem w jedną stronę. Co to jest przy chociażby 2500 km, które pokonałam, jadąc do Barcelony, czy Dubrownika. Na początku zastanawiałam się czy nie lepiej wziąć większego plecaka, bo trafiłam kiedyś na statystyki, które wspominały o tym, że ludzie chętniej biorą autostopowiczów z dużym bagażem niż takich, którzy podróżują z małą torbą. Machnęłam jednak na to ręką i ruszyłam z niewielkim plecaczkiem, w który zapakowałam prowiant. Na pierwszego stopa czekałam niecałe dziesięć minut. I tak poznałam Janusza. Niezwykle sympatycznego chłopaka i kolegę po fachu, a raczej po moim ex-fachu, czyli przedstawiciela medycznego. Wspólnych tematów mieliśmy więc wiele. Mogliśmy ponarzekać na pracę (której ja całe szczęście nie muszę już wykonywać), na lekarzy, pacjentów, farmaceutów i na wiele innych rzeczy związanych z tym jakże przeze mnie znienawidzonym zawodem. Janusz opowiedział mi o nowościach w świecie korporacyjnym, a ja zaraziłam go (mam taką nadzieję) zamiłowaniem do „autostopu”. Stwierdził, że będzie musiał tego w końcu spróbować. I może spotkamy się gdzieś kiedyś na szlaku, a może i ruszymy kiedyś gdzieś wspólnie.

Wejście do Parku Miejskiego w Koszalinie
Po Januszu był Marcina, który wiózł mnie już ze Słupska do Koszalina i nawet zaproponował, że jak skończę wywiad, to może mnie zabrać z powrotem do Wejherowa, bo on również jeszcze tego samego dnia wracał. Nie udało nam się zakończyć naszych spraw w tym samym czasie i stopem wracałam już, z kim innym. Ale zanim zaczęłam wracać z kimś innym od Marcina dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy, np. o Złombolu i o ich tegorocznym wyjeździe na Nordkapp. A już wieczorem dostałam od niego propozycję wyjazdu do Berlina. Marcin sporo jeździ, często służbowo, więc zabranie dodatkowego pasażera, to dla niego żaden problem. I pojechałabym, ale kolano na razie nie pozwala. W przyszłości jednak nigdy nic nie wiadomo.
A potem były dwa krótkie, ale bardzo sympatyczne stopy i trafiłam na Pawła.
Autostop ma wiele zalet. Oprócz tego, że przywraca wiarę w ludzi i w to, że z natury człowiek to niezwykle dobra istota,  tuczy również nieoceniania innych po pozorach czy na pierwszy rzut oka. Gdy wsiadłam do Pawła pomyślałam, że jest robotnikiem, wracającym właśnie z budowy. Okazało się, że nic bardziej mylnego. Fakt, wracał z prac wysokościowych. Aha, pomyślałam, skoro wykonuje taka pracę, to na pewno się wspina. Miałam rację. Paweł nie tylko się wspina, ale sporo jeździ na rowerze, biega. W końcu kończył AWF, więc zamiłowanie do sportu znikąd się nie wzięło. Kto wie czy kiedyś nie zorganizujemy jakiegoś większego wypadu rowerowego?

Ładny budynek Poczty Polskiej

I za to kocham stopowanie; za ludzi, których się poznaje. Niektórzy tylko prześlizgują się przez moje życie, odciskając maleńki ślad kilkunastu czy kilkudziesięciu zaledwie kilometrów. Inni postanawiają na dłużej w nim zagościć jak chociażby moi koledzy z Włoch, z którymi wciąż utrzymuję kontakt. Inni dopiero do mojego życia zawitają. I już dziś jestem ciekawa, kim będą.
A audycja w radiu? Niezwykle sympatyczna i interesująca. Z Jagodą dzieli nas duża różnica wieku, ale łączą marzenia, poglądy i miłość do podróży, więc różnica wieku stała się dla mnie zupełnie niezauważalna. Uwielbiam odważne, szalone kobiety, które realizują swoje marzenia niezależnie od wszystkiego. I z nich staram się czerpać przykład, na nich się wzorować.
Jeden dzień. Zaledwie czterysta kilometrów drogi. Jedynie dziesięć godzin spędzonych w podróży, a tyle wrażeń i poznanych fantastycznych ludzi. Nawet taka krótka podróż może ubarwić życie, nadać mu nowego sensu i pozwolić, choć na chwilę poczuć się wolnym.
Dziękuję moim towarzyszom wczorajszej podróży! A już w niedzielę audycja w Radiu Koszalin. Zapraszam TUTAJ