Translation in progress
Plany miałam piękne. Przynajmniej trzy albo, chociaż
dwutygodniowy autostop. Właściwie to najchętniej zrobiłabym taki miesięczny trip
albo nawet i jeszcze dłuższy. Krążył mi po głowie stop do Włoch, do Wenecji, może
Mediolanu? Nie cel jest zresztą najważniejszy podczas „stopowania”, a ludzie,
których się spotyka. Autostopowanie to bowiem czasem kilka, czasem kilkanaście
godzin spędzanych w jednym pojeździe z inną, zupełnie obcą osobą. Kilka czy
kilkanaście godzin, które można topić się w niezręcznej ciszy albo wypełniać
wnętrze samochodu ciekawymi rozmowami i śmiechem. Włochy męczą mnie już od
dawna. Nie, dlatego że tam nie byłam (swego czasu spędziłam miesiąc na pięknej
Sardynii), ale dlatego, żeby odwiedzić znajomych, poznanych w zeszłym roku podczas
autostopowania wyścigów autostopowych do Dubrownika.
No i plany były, ale służba zdrowia postanowiła mi
je pokrzyżować. A w sumie może nie służby zdrowia to wina, lecz moja własna. W
końcu to ja sama, a nie oni uszkodzili mi kolano. Z tym kolanem to już od lat
mam problem. Winę upatruję w bieganiu, siłowni i dźwiganiu na „siłce” ciężarów.
Jakoś zmyliło mnie powiedzenie, że „sport to zdrowie”. Nikt nie dodawał, że
sport musi być „umiarkowany”, by na to zdrowie wyszedł. Więc może winę w
uszkodzeniu łękotki powinnam upatrywać w tych, którzy tworzą frazesy,
powiedzenia i złote myśli? A może w tych, którzy później je powtarzają i
wpajają nam je do głowy? Nie będę jednak winy zrzucać na innych i z pochylonym
czołem, stwierdzę, że to moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Skutek
jest taki, że nie mogę biegać (a obdarzam bieganie miłością bezgraniczną),
średnio też u mnie z długodystansową (czytaj: kilkudniową) jazdą na rowerze.
Góry również nie są łaskawe dla moich kolan. W takiej sytuacji ich operacja, a
przynajmniej, póki co jednego z nich, wydaje się nieunikniona. Szczerze mówiąc,
to była ona już nieunikniona przed wyjazdem do Ameryki, ale że kolano przestało
na trochę boleć, operacja została odwołana, a raczej przełożona na inny termin,
który nieubłaganie się teraz zbliża. Moje próby wyjechania gdzieś, chociaż na
chwilę, chociaż na tydzień spełzły na niczym, bo pani z sekretariatu oddziału
ortopedycznego wybrała się na urlop, a jako że nikt jej nie zastępuje, nie miał
też, kto wypisać skierowania na badania, które przed operacją wykonane być
powinny. A jak nie ma wyników badań, to nie ma mowy o wizycie u anestezjologa.
I mogłam sobie psioczyć i się wściekać, ale to i tak nic by nie dało. Wszystko
rozwlekło się w czasie, moje nawet najkrótsze plany obracając w pył.
Tęsknota za „autostopowaniem” i za chociaż chwilowym
poczuciem wolności zaczęła mnie jednak dobijać. A jako że miałam jeden dzień
wolny, postanowiłam w końcu skorzystać z zaproszenia do Koszalina, a konkretnie
do Radia Koszalin, w którym pracuje Jagoda Koprowska, prowadząca program „Radiowy
Klub Obieżyświata”.
Pojechanie tam pociągiem wydawało mi się nieprzyzwoicie nudne.
Oświadczyłam więc, że jadę stopem. I może to wydać się zabawne, ale nie licząc
takich króciutkich okazji w Ameryce (w tym jedna podwózka zapewniona przez
policje hondureńską), to sama stopem nigdy nie jechałam. Zawsze jednak musi być
ten pierwszy raz, tym bardziej, że moje plany autostopowe i to te samotne są
mocno rozbudowane. Ale do rzeczy. Wyjazd do koszalińskiego radia stał się pretekstem
do złapania kilku stopów. Odległość między Gdańskiem a Koszalinem duża nie
jest. Zaledwie dwieście kilometrów z hakiem w jedną stronę. Co to jest przy
chociażby 2500 km, które pokonałam, jadąc do Barcelony, czy Dubrownika. Na
początku zastanawiałam się czy nie lepiej wziąć większego plecaka, bo trafiłam
kiedyś na statystyki, które wspominały o tym, że ludzie chętniej biorą
autostopowiczów z dużym bagażem niż takich, którzy podróżują z małą torbą.
Machnęłam jednak na to ręką i ruszyłam z niewielkim plecaczkiem, w który
zapakowałam prowiant. Na pierwszego stopa czekałam niecałe dziesięć minut. I
tak poznałam Janusza. Niezwykle sympatycznego chłopaka i kolegę po fachu, a
raczej po moim ex-fachu, czyli przedstawiciela medycznego. Wspólnych tematów
mieliśmy więc wiele. Mogliśmy ponarzekać na pracę (której ja całe szczęście nie
muszę już wykonywać), na lekarzy, pacjentów, farmaceutów i na wiele innych
rzeczy związanych z tym jakże przeze mnie znienawidzonym zawodem. Janusz
opowiedział mi o nowościach w świecie korporacyjnym, a ja zaraziłam go (mam
taką nadzieję) zamiłowaniem do „autostopu”. Stwierdził, że będzie musiał tego w
końcu spróbować. I może spotkamy się gdzieś kiedyś na szlaku, a może i ruszymy kiedyś
gdzieś wspólnie.
Wejście do Parku Miejskiego w Koszalinie |
Po Januszu był Marcina, który wiózł mnie już ze Słupska
do Koszalina i nawet zaproponował, że jak skończę wywiad, to może mnie zabrać z
powrotem do Wejherowa, bo on również jeszcze tego samego dnia wracał. Nie udało
nam się zakończyć naszych spraw w tym samym czasie i stopem wracałam już, z kim
innym. Ale zanim zaczęłam wracać z kimś innym od Marcina dowiedziałam się kilku
ciekawych rzeczy, np. o Złombolu i o ich tegorocznym wyjeździe na Nordkapp. A
już wieczorem dostałam od niego propozycję wyjazdu do Berlina. Marcin sporo
jeździ, często służbowo, więc zabranie dodatkowego pasażera, to dla niego żaden
problem. I pojechałabym, ale kolano na razie nie pozwala. W przyszłości jednak
nigdy nic nie wiadomo.
A potem były dwa krótkie, ale bardzo sympatyczne
stopy i trafiłam na Pawła.
Autostop ma wiele zalet. Oprócz tego, że przywraca
wiarę w ludzi i w to, że z natury człowiek to niezwykle dobra istota, tuczy również nieoceniania innych po pozorach
czy na pierwszy rzut oka. Gdy wsiadłam do Pawła pomyślałam, że jest
robotnikiem, wracającym właśnie z budowy. Okazało się, że nic bardziej mylnego.
Fakt, wracał z prac wysokościowych. Aha, pomyślałam, skoro wykonuje taka
pracę, to na pewno się wspina. Miałam rację. Paweł nie tylko się wspina, ale
sporo jeździ na rowerze, biega. W końcu kończył AWF, więc zamiłowanie do sportu
znikąd się nie wzięło. Kto wie czy kiedyś nie zorganizujemy jakiegoś większego
wypadu rowerowego?
Ładny budynek Poczty Polskiej |
I za to kocham stopowanie; za ludzi, których się poznaje.
Niektórzy tylko prześlizgują się przez moje życie, odciskając maleńki ślad kilkunastu
czy kilkudziesięciu zaledwie kilometrów. Inni postanawiają na dłużej w nim
zagościć jak chociażby moi koledzy z Włoch, z którymi wciąż utrzymuję kontakt. Inni
dopiero do mojego życia zawitają. I już dziś jestem ciekawa, kim będą.
A audycja w radiu? Niezwykle sympatyczna i
interesująca. Z Jagodą dzieli nas duża różnica wieku, ale łączą marzenia,
poglądy i miłość do podróży, więc różnica wieku stała się dla mnie zupełnie
niezauważalna. Uwielbiam odważne, szalone kobiety, które realizują swoje
marzenia niezależnie od wszystkiego. I z nich staram się czerpać przykład, na
nich się wzorować.
Jeden dzień. Zaledwie czterysta kilometrów drogi. Jedynie
dziesięć godzin spędzonych w podróży, a tyle wrażeń i poznanych fantastycznych
ludzi. Nawet taka krótka podróż może ubarwić życie, nadać mu nowego sensu i pozwolić,
choć na chwilę poczuć się wolnym.
Dziękuję moim towarzyszom wczorajszej podróży! A już
w niedzielę audycja w Radiu Koszalin. Zapraszam TUTAJ