Translation in progress
Największym problemem jest moje gadulstwo. Ale tylko
to na papierze. Chociaż w sumie może to w realu czasami też. Chodzi o to, że
chciałabym napisać o wszystkim i że wciąż za dużo mam do powiedzenia, więc może
lepiej byłoby czasami milczeć?
Ten wstęp jest po to, by wyjaśnić, dlaczego ten
post będzie miał delikatny posmak gulaszu. Trochę tego, trochę tamtego. Będą
zwierzęta, jedzenie, ciekawe spotkanie i fascynujący ludzie. I węgierski „misz
masz” gotowy.
Piotrkowska |
Początkowo miało być tylko o niezwykle
konstruktywnym spotkaniu, w którym wzięłam udział, a ponieważ odbywało się ono
w Łodzi, to i ta Łódź na moje kartki cały czas się zakradała i nie mogłam jej
od tak, zlekceważyć. Zresztą może i dobrze, że nie będzie tylko o warsztatach,
bo spotkanie było poniekąd tajne;), a konkretnie to, o czym na nim
rozmawialiśmy. Ale może zacznę po kolei i od początku jak na uporządkowanego
człowieka przystało (dobrze, że nie słychać śmiechu odnośnie tego „uporządkowanego”)
Zaczęło się od Łodzi, a jak mówią moi przyjaciele „Łódź
to nie miasto, to stan umysłu”. I pewnie coś w tym jest. Pomijając jednak
rozważania skąd to powiedzenie odnośnie Łodzi się wzięło w naszym otoczeniu (mój
stan umysłu tym razem był w nienaruszonym i zupełnie „jasnym” stanie, choć co
nieco może zachwianym przez emocje związane z długo wyczekiwanym przeze mnie
koncercie), muszę przyznać, że Łódź urzeka mnie. Pewnie to zdziwi wielu
mieszkańców miasta, którzy narzekają, że jest brzydko, szaro i w ogóle nic tu się
nie dzieje.
Mural przy Piotrkowskiej |
Co do urody to trudno debatować nad czymś, co jest
względne. A piękno niezaprzeczalnie takie jest. I dla mnie Łódź jest piękna i
na pewno ma ogromny potencjał, by piękną stać się dla szerszego grona. Można
stwierdzić, że jest trochę takim brzydkim kaczątkiem, ale jeszcze trochę inwestycji
i zamieni się w cudnej urody łabędzia, któremu będą padały do stóp setki
tysięcy osób(będą padać do jej stóp, zamiast z niej wypadać).
Lubię ładne przedmioty i miejsca, ale takie
nieskazitelne bywają często nudne, bez wyrazu. Ja uwielbiam kraje arabskie. Lubię
ten syf na ulicach, który tworzą walające się wszędzie śmieci. Lubię spacery po
targu, które nieraz mogą przyprawiać o wymioty smrodem padliny. No, cóż, może
dziwna trochę jestem, że wolę brud, syf i malarię autentycznych dzielnic
arabskich niż krystaliczność wysprzątanych i wypolerowanych chodników w
turystycznych gettach typu „Szarm el szejk”. Dla mnie piękne jest to, co jest
prawdziwe. Więc mogą i być te zrujnowane dzielnice i odrapane mury, a ja będę się
upierać, że Łódź jest piękna. Chociaż kto wie czy nie mówiłabym tak samo, gdybym,
na co dzień musiała je oglądać, a nie tylko z doskoku?
Reklama Agory na Piotrkowskiej |
W Łodzi jest klimat i choć Piotrkowską zastałam
totalnie rozkopaną, nie przeszkodziło mi to w zachwycaniu się częścią
odnowionych budynków i tych zniszczonych, przedstawiających obraz niemal
powojennych zdjęć. Piękno nie musi być błyszczące, gładkie, symetryczne,
odnowione. Najpiękniejsze przecież są twarze, które noszą ślady przeżytych
emocji, setek godzin śmiechu, ukrytych w kącikach oczu czy też trudnych chwil,
odcinających się poziomą krechą na czole. Tak samo jest z budynkami, które
niosą ze sobą historie. Nie znam ich wprawdzie, ale mogę je sobie do woli
wymyślać i w tym też jest jakaś magia, nawet, jeśli czasem trochę śmierdząca i
odrapana. Ale mimo wszystko piękna
Niesamowita Manufaktura |
Łódź zaskoczyła noclegiem. Już od pierwszych chwil
zachwycił mnie hostel (Music Hostel przy Piotrkowskiej), w którym
zarezerwowaliśmy pokój. Przyznam, że jeden z lepszych, w jakich kiedykolwiek nocowałam.
Potem szaleństwo na koncercie, nocne wędrówki z przyjaciółmi już znanymi i z
tymi nowo poznanymi jak chociażby z Vladem, u którego na pewno w niedalekiej przyszłości
będę gościć (dobrze mieć kogoś znajomego w Kijowie), a potem te dzienne,
wypełnione niesamowitymi muralami i zwierzętami z łódzkiego ZOO, a zakończone
na późnym obiedzie i to najlepszym, jakim zostałam kiedykolwiek poczęstowana w
restauracji. Ogólnie jestem bardzo wybredna, jeśli chodzi o jedzenie, obsługę,
wystrój itd., ale tylko w tych momentach, gdy idę do restauracji i rachunek, który wymaga ode mnie wyłuskania sporej części gotówki, bo żadnym problemem nie jest dla mnie jedzenie na ulicy za niecałego dolara czy spanie w najgorszych hostelach. Po prostu, z założenia, jeśli idę z nadzieją na zjedzenie czegoś naprawdę dobrego z okazji jakiegoś święta (tym razem mojej siódmej rocznicy ślubu), to pragnęłabym spożyć coś, co zaspokoiłoby moje nie
Cudna świnia rzeczna |
Tym razem po skosztowaniu ostrej zupy tajskiej, sałatki z kozim
serem, gruszką i pieczonymi płatkami migdałów oraz polędwiczek na pieczonych
jabłkach z kozim serem i sosem żurawinowym, stwierdziłam, że mogę umrzeć, a w
knajpie jeszcze mi się to nigdy nie zdarzyło. Nie miałam nic do zarzucenia
fantastycznej, przemiłej obsłudze i genialnemu kucharzowi (to nie jest reklama
sponsorowana J
Musiałam niestety za ten obiad zapłacić). Widziałam tylko rosnące na twarzy
mego męża zdziwienie i niedowierzania, gdy wznosiłam kolejne zachwyty i „achy i
ochy”. O tym jedzeniu musiałam napisać, choć nie ma to kompletnie znaczenia,
ale jeśli kiedykolwiek i ktokolwiek z Was do tego przemysłowego miasta zawita
koniecznie niech wybierze się do Affogato.
Żyrafa z wywieszonym jęzorem |
A co do ‘ochów i achów”, a właściwie „ochów”…
Do Łodzi zawitałam z dwóch powodów, choć jeden jakby
dopiero zrodził drugi. Celem był Arena i koncert, ale o tym będzie w kolejnym
poście. Przypadkiem okazało się, że następnego dnia po koncercie odbywają się
warsztaty blogerskie „Oh my blog”, w których miałam ochotę wziąć udział już dużo
wcześniej. Gdańsk jednak do tej pory nie był na liście planowanych miejsc
spotkań. Musiałam się zmobilizować i zostać dzień dłużej, by wziąć w nich
udział w Lodzi.
Rzeźba |
Skoro i tak już tam byłam i wśród setek tysięcy osób zostałam
do udziału w nich wybrana, to grzechem byłoby nie skorzystać (co do tych setek
to żart oczywiście, bo wyjątkowo mało kto chciał wziąć tym razem w nich udział.
Może Łódź faktycznie wymiera?)
I choć spotkanie przypłaciliśmy nocnym powrotem
do Gdańska, opadającymi wciąż powiekami, których podtrzymywanie zapałkami nic
nie dawało, to warto było w „Oh my blog” uczestniczyć.
Obiadowa sałaka w Affogato |
Spotkania „Oh my blog” to wymiana myśli, szukanie
ciekawych rozwiązań i pomysłów, wymiana doświadczeń i spostrzeżeń. To również
fantastyczni ludzie, pasjonaci, których wokół nas nigdy za wiele, którzy
zarażają swoją pasją, energią i chęcią do działania. Na takich spotkaniach wykluwają
się nowe pomysły, rodzą inspiracje, wspólne plany, a czasem po prostu
przyjaźnie. Bo ludzi, którzy mają coś naprawdę do powiedzenia poznać można w
takich właśnie miejscach. Nie będę wprowadzać w tajniki naszych dyskusji i
pomysłów, bo co w czterech ścianach zostało powiedziane, niech lepiej w nich
zostanie. Z czasem efekty niektórych z odpowiedzi będzie można zaobserwować w
zmianach na moim blogu.
Tym, co z tych czterech ścian mogę wynieść, to
adresy blogów, na które warto zajrzeć. Dwa z nich to już „starzy wyjadacze” i
część osób na pewno ich zna. Pozostali podobnie jak ja dopiero zaczynają, ale
mają wiele Wam do pokazania i przekazania. Zapraszam na wszystkie z nich. Może zdecydujecie
się gościć na nich częściej.
Maciej Budzich www.mediafun.pl
Nikodeus www.nikodeus.pl
Hubert www.webbrand.pl
Wojtek www.mysleiczuje.pl
Maciek www.fibidi.com
Karolina www.obylodz.pl
Adrian www.marketingujemy.pl
Dawid www.jusblog.pl