It has been three
months since I came back to Poland from America. I feel quite sentimental
today. During that time I have visited new places which were incredibly
beautiful but there is a constant longing for Middle America in my heart.
America comes back to me in my dreams and memories, in my conversations when I
bumped into my friends I haven’t seen for a long time and they asked:
-
And
how was it?
A difficult
question. Maybe not a difficult but a wrong question. It isn’t easy to give an
answer to such a short question ‘how was it?’. It was the most important four
and a half months of my life, it was the time while my dreams were coming true,
it was the time during which so many things happened. The only answer I can
give to such a question is: great, marvellous, cool, fantastic but sometimes
difficult. Some of my friends show disappointment and they continue:
-
And
that’s it? Almost half a year and ‘great’ is the only thing you can say?
That’s why I
started writing my blog for the people who are interested in what is happening
with me and how it is to be on the other side of the world. I did so because I
knew it would be impossible to tell about my journey in a few sentences.
America is with
me all the time – when I write about it,
in my articles about the journey, in my notes which I want to become a
part of some bigger text, in e-mails which I write to people who need my advise
which school to choose, in which country, where it is worth going and what is
worth seeing. America will be with me all the time and I hope I will come back
there next year.
Middle America
became a very important place for me and an essential part of my life. It
changed a lot in my life, left a permanent mark on my existence. So even if I go to a much more beautiful place
and experience much more exiting adventures in the future, nothing will change in
my attitude towards Middle America as it was my first one. And the first one is
always the most important and unforgettable experience.
Middle America
comes back to me in the kitchen, in flavours and aromas. I’m not going to
change my blog into a cooking blog but today I prepared for dinner a dish
served by Dona Elena who was my landlady in Guatemala. Dona Elena gave me a
recipe and today I decided to prepare it after four months since I left the
house of my beloved landladies from Quetzaltenango.
And here it is a delicious broad bean soup.
Broad Bean Soup
1 kg broad beans
1 tomato
A few cloves of
garlic
Chicken broth
Salt, pepper,
coriander, paprika
Boil broad beans
with salt and cloves of garlic. Prepare a vegetable stock made of carrot,
celery, root parsley with bay laurel and allspice. Blend the carrot, tomato,
onion, garlic and broad beans. Leave a few pieces of broad beans for
decoration. Add the stock. Season with spices. I didn’t have any fresh
coriander or basil to decorate the soup. You can add some cream, smoked beckon
or croutons or puff pastry croutons.
Since meat is not often eaten in Guatemala, vegetables are the main
ingredients of all dishes and so they were in my soup.
My soup wasn’t
as good as Elena’s since I didn’t have real Guatemalan spices. But the taste of
the soup took me for a moment to my beloved place.
– No i jak było?
Trudne to pytanie. A właściwie może nie trudne,
tylko trudno postawione. Bo jak na krótkie „jak było” mogę opowiedzieć o
czterech i pół miesiąca jednej z najważniejszych części mojego życia, o kilku
miesiącach, podczas których spełniałam swoje marzenia, i podczas których tak
wiele rzeczy się działo? Zostaje mi jedynie odpowiedź: fajnie, super, cudownie,
ale czasem trudno. U jednych widzę rozczarowanie i słyszę:
– I co? Tylko tyle? Prawie cztery i pół miesięcy, a ty mówisz
fajnie?
Po to zaczęłam pisać blog, by wszyscy zainteresowani
mogli na bieżącą wiedzieć, co się u mnie dzieje i jak tam jest na drugim końcu
świata. Bo wiedziałam, że nie da się tego wszystkiego opowiedzieć w kilku
słowach czy zdaniach.
Do Ameryki wracam też w ciągłym pisaniu o niej. W
reportażach z podróży, w zapiskach, które chciałabym, aby z czasem ułożyły się
w coś większego, w krótkich mailach, na które odpowiadam ludziom, którzy piszą
z prośbą o radę, jaką szkołę hiszpańskiego wybrać, i w którym kraju, gdzie
warto pojechać i co zobaczyć. I jeszcze pewnie długo do niej będę wracała na
spotkaniach, slajdowiskach. By w końcu wrócić tam ponownie osobiście. Mam nadzieję, że w przyszłym roku.
Ameryka Środkowa stała się dla mnie bardzo ważnym
miejscem i stała się istotną częścią mojego życia. Wiele zmieniła we mnie,
odbiła na mnie swój ślad. I nawet, jeśli kiedyś trafię w tysiąc razy
piękniejsze miejsca i przeżyję sto razy ciekawsze przygody i zdobędę o wiele
ważniejsze doświadczenia, to nic Ameryki Środkowej nie przebije, bo była
pierwsza. A pierwszy raz jest zawsze najważniejszy i niezapomniany.
Ameryka Środkowa powraca też do mnie w kuchni, w
smakach i aromatach. I nie zamierzam zamieniać mojego bloga z podróżniczego w
kulinarny, ale dziś z nostalgii przygotowałam na obiad danie, które podawała
czasem Dona Elena, u której gościłam w Gwatemali. Mój zachwyt nad tą prostą
potrawą, skłonił Done Elenę do podania mi przepisu i dziś w końcu, po trzech
miesiącach od powrotu, a po prawie czterech od opuszczenia domu moich kochanych
gospodyń z Quetzaltenango, postanowiłam z tego przepisu skorzystać, a że sezon
na główny jej składnik akurat jest w pełni, więc grzechem byłoby nie skorzystać z tego.
Zupa z bobu
1 kg bobu
1 pomidor bez skórki
kilka ząbków czosnku
wywar z rosołu
pieprz, sól, kolendra, papryka
Bób ugotowałam w osolonej wodzie z ząbkami czosnku. W
drugim garnku przygotowałam wywar z marchewki, selera, pietruszki, pora, cebuli z
dodatkiem czosnku, ziela angielskiego i liścia laurowego. Gdy jedno i drugie było już
ugotowane, zmiksowałam marchew, cebulę, pomidora, czosnek i bób na gęstą masę.
Dolałam rosołu do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Doprawiłam przyprawami. Zostawiłam też część bobu w całości, żeby obrać ze skórki i wrzucić w całości do zupy. Nie
miałam niestety świeżej kolendry albo chociaż bazylii, by przystroić na
wierzchu. Kto chce może użyć śmietany do zabielenia czy dodać wędzonego boczku
albo dodać grzanek lub groszku ptysiowego. Jako że w Gwatemali wiele mięsa się
nie jada, wszystko tam jest przygotowywane na warzywach. I tak też ja zupę
przygotowałam.
Może zupa nie wyszła tak
znakomita jak ta przygotowywana przez cudowną Elenę, bo zabrakło
prawdziwych gwatemalskich przypraw. Nie przeszkadzało mi to jednak
delektować się nią. Smak potrawy przeniósł mnie znów na chwilę w moje
ukochane strony.