niedziela, 9 grudnia 2012

Huston – do we really have a problem?
Houston - czy mamy problem?

 And …… it finally landed! Fortunately, because I thought that my bum wouldn’t have survived! I can’t complain about the seat. I was quite comfortable, by the window. However, there was an old nasty lady sitting next to me who was scowling at me every time I wanted to go to the toilet. After a few visits to the toilet and one attempt to have a stroll through the aisle, I ceased moving because I was fed up with her scowls. I decided to stand up every time my grumpy companion would leave her seat. To my surprise, it did not happen. Can you imagine not using the toilet for almost 12 hours??? I had thought it was impossible till that moment. I was wondering what her body was doing with the hectoliters of water she had been devouring. 
It has been 24 hours since the moment the alarm clock woke me up and forced me to get up. I have slept only 4 hours and I suppose I won't sleep more! My plane to Guatemala takes off in 12 hours’. So I am stuck at the airport. I am used to waiting at the airports and “prowling” at the petrol stations for nine hours (Alutka knows something about that ). However, now there is a big difference. I usually wasn’t alone so one person could stay awake. Now, it is impossible. Besides, I am staying here a little bit illegally since my flight is tomorrow that’s why I am apprehensive about falling asleep. 
 Coming back to Huston, some problems occurred mostly because of my imperfect English. First, in Frankfurt, the security wardens asked me some weird questions such as “Are you carrying a gun?, “Did you pack you backpack yourself?, “Who registered your luggage and are you sure it had been you?”. The lady with a cleft lip serving me, was mumbling. So, my imperfect English + her mumbling = misunderstanding! Lady “Security” had to repeat her questions a few times, not realizing that my communication problems were the result of her fast and inarticulate way of pronouncing words. When she repeated her questions, she did it in exactly the same mode. The only thing I could do in this situation was to answer intuitively. The woman was taking notes on the sticker and pasted it into my passport. Luckily, my answers were correct because me and my luggage hadn’t been searched ( it was the thing I had been afraid of). Later, I landed in Huston and it turned out my documents hadn’t been filled in properly and I had to do it one more time, displeasing many people standing in a line behind me. The immigration officer was polite and helpful and he even let me not give the name of my whereabouts in the USA (even if it was necessary). I couldn’t stay in my terminal. However, I wasn’t worried about it. I went to look for my luggage and, what was quite easy to predict, I didn’t find it. Of course, this time it was the fault of the guy from Lech Walesa airport, who, handing me a ticket, informed me that I would have to collect my backpack in the USA and register it again. After checking the baggage reclaim conveyor many times, I decided to find the solution to the mysterious disappearance of my rucksack. The American are very kind and helpful people but it was of any help for me because I learnt that I would have to collect my luggage tomorrow morning. I am confused. My problem is caused by the fact that, although I am in the transit zone, my flight is in 12 hours’. There wouldn’t be any if I departed in 6 hours’. I was told to go to another woman for an explanation and my ticket. She told me that I would be able to collect my luggage in Guatemala. She mentioned the word “probably” to my despair. However, I will be worrying tomorrow when I am to wear heavy boots, black trousers and a fleece in the 35C heat. The woman who had helped me with the ticket, was so kind and let me stay in the transit zone. I had confessed her I had nowhere to go and I hoped to spend the night in the departure lounge. She showed me a secret passage to the zone with the proper gate. So, all in all, it’s not so bad. I am waiting to have my hand luggage checked again. What I must do is to scan the content of my rucksack and pockets whether I do not have any leftovers which could cause me being arrested for transporting banned items. I have not found any of them, but I lost one. The first loss! It is not a big one but I’m going to miss it. 
I’m suffering from a jet lag and probably it will last for a few days. You are sleeping tight while I am trying to write my first message to you! It is 9 pm here, it’s 4 am in Poland. I am exhausted and I am dreaming of lying in bed. In a meanwhile, the only things I can use during the next 12 hours are metal airport benches. After that, 3 hours’ flight to Guatemala and 3 hours by bus to my destination! Hear from me in Guatemala! 
Sunset on the Mississippi
No i… wylądował! Całe szczęście, bo myślałam już, że odpadnie mi tyłek od tego siedzenia. Wprawdzie miejsce niby wygodne, przy oknie, ale obok mnie zasiadła taka nieruchawa starsza pani, która dość krzywo na mnie spoglądała za każdym razem, gdy chciałam pójść do toalety. Po paru wyjściach w celach fizjologicznych i jednej próbie przejścia się po korytarzu, zrezygnowałam, mając dość jej złowieszczych spojrzeń. Zdecydowałam, że będę korzystać z wstania z fotela, gdy owa pani będzie opuszczała swoje miejsce. Wiecie, że można nie korzystać z toalety przez prawie 12 godzin? No, ja do tej pory nie wiedziałam i cały czas jeszcze zastanawiam się, co jej organizm robił z wodą, którą wypijała hektolitrami. Właśnie upłynęły 24 godziny od momentu, gdy ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika, nakazującego natychmiastowe wstanie. Przez te 24 godziny, spałam zaledwie 4. I nic nie zapowiada też, że będzie ich więcej. Dopiero za 12 godzin mam lot do Gwatemali. Do tego czasu kwitnę na lotnisku. Wprawdzie zdarzało mi się już spędzać noc na lotnisku czy „czatować” na stacjach benzynowych po dziewięć godzin (Alutka coś wie o tym :) ), ale zwykle bywałam wtedy w towarzystwie, więc jedna osoba mogła czuwać. Zresztą przebywam tu trochę nielegalnie, jako że mój lot jest dopiero jutro rano, stąd moje obawy przed pójściem spać. 
No, ale wracając do Houston, to jednak bez problemów się nie obyło. W głównej mierze, wynikały one pewnie trochę z mojej niedoskonałej znajomości języka angielskiego. Najpierw we Frankfurcie, ochrona chodziła i zadawała dziwne pytania, (tzn. może wcale nie takie dziwne): „Czy przewozi Pani ze sobą broń?”, „Czy ktoś pomagał pani pakować bagaż?”, „Kto nadawał Pani bagaż i czy jest pani pewna, że to właśnie była Pani?” trafiła mi się jednak pani z „zajęczą wargą”, która bardzo niewyraźnie mówiła. Więc moja niedoskonała znajomość języka + jej niewyraźne wysławianie się i nieporozumienie gotowe. Pani „ochroniarka” musiała kilkakrotnie powtarzać pytanie, nie rozumiejąc, że moje niezrozumienie wynika z jej szybkiego i niewyraźnego mówienia. Za każdym razem powtarzała więc pytanie w dokładnie ten sam sposób. Jedyne, co mi pozostało, to strzelać odpowiedzi. Pani coś notowała na naklejce i przykleiła mi ją do paszportu. Odpowiadałam chyba jednak właściwie, bo nie przeszukiwali mnie specjalnie podczas kontroli osobistej i kontroli bagażu, czego się właśnie obawiałam. A potem wylądowałam w Houston i okazało się, że nie mam wypełnionych właściwych druków i wstrzymuję kolejkę, złożoną z dziesiątek ludzi, by uzupełnić owe braki. Kontroler był jednak niezwykle uprzejmy i pomocny, i nawet nie wymagał ode mnie wpisania miejsca pobytu w USA, choć powinnam go mieć. Zostanie w moim terminalu, nie wchodziło bowiem w grę. Nie martwiąc się tym jednak, udałam się na poszukiwania bagażu, którego rzecz jasna nie znalazłam. Oczywiście tym razem zawinił niezwykle pomocny pan jeszcze z lotniska im. Lecha „Walesy”, który wydając mi bilety, poinformował, że w Stanach będę musiała najprawdopodobniej odebrać swój plecak i przepuścić go ponownie przez ochronę. Więc po kilkakrotnym obejściu taśmy z walizkami, poszłam szukać odpowiedzi, dlaczego nie mogę znaleźć plecaka. Amerykanie okazują się niezwykle życzliwymi i pomocnymi osobami. Tyle że kolejny Pan mi tłumaczy, że dziś go nie odbiorę, za to muszę to zrobić rano. Już nic z tego nie rozumiem. Oczywiście problem wynika stąd, że mimo iż jestem w tranzycie, to kolejny lot mam dopiero za 12 godzin, gdybym odlatywała za 6, to całego problemu, nie byłoby. Pan odsyła mnie do kolejnej Pani, po wyjaśnienie i po bilet. A ta mi tłumaczy, że mój bagaż będzie do odbioru dopiero w Gwatemali. Dodaje jednak słowo „najprawdopodobniej”, które wzbudza pewne moje obawy czy aby na pewno go tam znajdę. Zacznę się martwić jednak jutro, gdy w 35 stopniowym upale przyjdzie mi się przemieszczać w wysokich butach trekkingowych, czarnych długich spodniach i polarze. Amerykanka od biletu okazuje się jednak na tyle miła, że po moim wyznaniu, że nie mam dokąd pójść, i że miałam nadzieję na spędzenie nocy w strefie „poodprawowej”, każe mi schować kartę pokładową i nie przyznawać się do jej posiadania. Po czym odsyła mnie tajemniczym przejściem już na strefę z właściwym "gejtem". Więc w sumie nie jest źle. Już tylko czeka mnie ponowna kontrola bagażu i szybkie przejrzenie w myślach zawartości plecaka i kieszeni czy aby na pewno nie ma tam jakichś okruchów jedzenia, które spowodowałyby zatrzymanie mnie za nielegalne przewożenie zakazanych produktów. Nic nie znajdują, za to ja gubię. Pierwsza więc strata już zaliczona. Niewielka, ale będzie mi jej brakować. Zmiana czasu daje mi się we znaki i jeszcze przez kilka najbliższych dni na pewno będzie. Wy właśnie sobie smacznie śpicie, kiedy ja próbuje wysmażyć dla Was moją pierwszą skromną relację. U mnie jest 21, w Polsce 4 rano. Jestem padnięta i marzę o łóżku, a tymczasem czekają mnie metalowe ławki na lotnisku przez najbliższe 12 godzin, potem 3 godziny lotu i pewnie kolejne 3 jazdy busem do miejsca docelowego. Do usłyszenia już z Gwatemali. 
Edytowane o 5:12
Ponieważ "gawiedź" domaga się szczegółów :) to już piszę, co zgubiłam. Miałam taką fantazyjną spinkę, a właściwie klamrę do włosów w kształcie trupiej łapki :). Bardzo ja lubiłam.
A we Frankfurcie czekałam na samolot ok 5 godzin.