środa, 3 lipca 2013

Azores - whales region
Azory - kraina wielorybów



No Chance! I won’t get into the water! – I said although almost everybody from our pontoon boat jumped into the ocean.
-       Don’t be kidding! Get into the water! – my husband tried to persuade me.
-       Only three, four people are allowed to get into the water at the same time – a biologist, who was a leader of our group, informed us. We were on the whale watching trip and there were ten people on the boat.
-       Well, you have some time to think it over. – my husband put on his snorkelling mask and jumped into the water to make his dream come true – swimming with the dolphins. 
I was in two minds whether to get or not to get into the water as I am afraid of deep water although I am a Pisces. I almost drowned twice as a child. That’s why I am so afraid of death by drowning. When I think about deep water, unknown space, a snorkelling mask which makes breathing difficult I feel panic.
-       Look at this blue colour of the water. It’s amazing! – my husband was really enthusiastic and excited about what he had just seen. – About seven dolphins have just gone past me! Magic!. 

So I gave up. Magic is magic. I decided to jump into the water. I put my snorkelling mask on and at once I felt as if somebody took my breath away. I scolded myself. I knew I couldn’t let a chance to see ‘The Big Blue’. I had tried before in the Red Sea but it wasn’t like the one in front of me. So I jumped into the water but so panic I was that I held on to the pontoon and didn’t want to let it go. Finally, I dived and ... felt in love. The blue which I saw and felt was incredible and magical. And gave me the feeling of freedom. I could also hear the sounds at a strange frequency as if they were coming from a broken radio station. Strange screeches, crackles and screams – they were dolphins. Unfortunately, quite far away from me. They got afraid of three other people, not such cowards as me, and swam away. I came into surface for a moment. 

-            We’re going to sail slowly to them so that you could see the dolphins better. – a biologist said to me.
And so we were approaching to the dolphins slowly – I think I was the only person who saw those lovely creatures so close. They were three, four meter far from me. And were looking at me closing, thinking what a strange creature stuck to the pontoon.
If I had had more time to get used to the water, my fear would have also got used to it and I would have swum farther. But we didn’t have so much time although our trip lasted four hours. And sadly, we didn’t see the whale. Nobody had seen them for three days but a week or two there were plenty of them.


There are some discrepancy in the information concerning the occurrence of whales off the Azores islands. Our biologist told us they are here from April to May. A guide book claims that one may spot whales in the summer. According to this theory, June is an ideal month for seeing those incredible sea creatures. However, some people says that October is the best month for whale watching. However, if we had gone on a trip three days later, we would have seen the sperm whales. You never can’t be sure and pan everything. Maybe we will watch whales some other time in some other place. 

But the trip was great because the big blue was amazing and I swam with the dolphins. On our way back, we had an adventure. It was almost ‘montana rusa’ like in Xetulul in Guatemala. The wind was blowing heavily and the waves had no mercy for our pontoon boat.  I was holding on the railing so that not to fall into the ocean. We were all wet and cold. Our way back to the shore was thrilling and exciting for all of us. However I still was afraid of drowning in the waters of the deep ocean.
The whale watching on the waters of the Atlantic Ocean is a main tourist attraction here in the Azores. It wasn’t always like that. In the past, the whales were the object of haunting not watching.
There were special observation points ‘vigias’ situated on the tops of the cliffs used to spot the whales. When the whale was spotted, a flare was fired to inform the whale catchers about the occurrence of the animal. I don’t want to describe here how the hunting looked like, how brutal and inhumane it was. The most important thing is that vigias are no longer used for hunting but for informing tourist agencies about the occurrence of the whale. Flares are no longer fired. They were replaced by mobile phones. And old whaling factories were converted into a whaling museums as those which one can visit on Pico of Faial islands. 
(trans. Ewa Bartłomiejczyk)



Nie ma szans! Nie wejdę do wody! – upierałam się, choć niemal wszyscy z naszego pontonu wyskakiwali szybko z ubrań i jeszcze szybciej zanurzali się w głębi oceanu.
– Nie wymiękaj – przekonywał mój mąż.
– I tak do wody jednocześnie mogą wejść trzy, cztery osoby – poinformowała pani biolog, która dowodziła naszą wycieczką o wyraźnie nakreślonym celu – obserwacja wielorybów.

Nas było na pontonie sztuk dziesięć.

– No to masz czas do namysłu. – Mąż zarzucił maskę z rurką na twarz i pomknął, by spełnić moje marzenie o pływaniu z delfinami.
Biłam się z myślami, bo choć pod znakiem ryb urodzona jestem, to głębokiej wody boję się niczym diabeł święconej. Dwa razy, topiłam się jako dziecko. I dlatego po dziś dzień niczego nie boję się tak, jak śmierci przez utonięcie. Więc i głęboka woda i nieokiełznana pod nią przestrzeń, a dodatkowo maska na twarz i rurka, które nie pozwalają mi oddychać, choć do tego teoretycznie służą, wywołują u mnie panikę.

- Jaki błękit! – zachwyca się mój mąż, gdy wraca na pokład pontonu. –  I delfiny tak z siedem metrów ode mnie przepłynęły. Magia!


No, jak magia to muszę się przełamać, postanowiłam. Założyłam rurkę i maskę i już poczułam, że brak mi oddechu. Ale ze mnie cienias, zganiłam się w myślach. Wiedziałam jednak, że takiej okazji nie mogę zmarnować. W końcu zawsze chciałam ujrzeć ten „Wielki błękit”, no takiego ponoć w Morzu Czerwonym nie było (tam też udało mi się na trochę zanurzyć). Wlazłam, ale za cholerę nie mogłam puścić pontonu. W końcu zanurzyłam się i… zakochałam. Błękit, który trudno opisać: niewyobrażalny, magiczny, niosący ze sobą uczucie wolności (mimo tego, że od pontonu uwolnić się nie mogłam). Moje oczy wypełnione były błękitem, a uszy dźwiękami o dziwnych częstotliwościach, jakby zepsutej radiostacji. Dziwne piski, strzelanie czy krzyki – to delfiny. Były jednak dość daleko ode mnie. Wystraszyły się trzech innych osób, które nie były takimi tchórzami jak ja i wypuściły się dalej w ocean. Wynurzyłam się na chwilę.



– Podpłyniemy powoli łódką, żebyś mogła z bardziej bliska je zobaczyć. – powiedziała pani biolog.
I podpływaliśmy powoli, oni nad wodą, a ja pod i chyba najbliżej ze wszystkich widziałam te cudowne zwierzaki. Przepłynęły we trzy w odległości jakich trzech, czterech metrów ode mnie. I patrzyły, co to za dziwo przyczepiło się do pontonu.

Wiedziałam, że gdybym miała trochę więcej czasu na oswojenie się z wodą, to wtedy może powoli udałoby mi się trochę i ten strach oswoić i wypuścić dalej w ocean. Czasu jednak wystarczająco nie było, chociaż i tak cała wycieczka trwałą prawie cztery godziny. 

Wieloryba niestety nie spotkaliśmy. Od trzech dni nikt w okolicach archipelagu żadnego nie widział, ale jeszcze tydzień, dwa przed naszym przyjazdem było ich całkiem sporo. Informacje co do ich występowania są rozbieżne. Pani biolog poinformowała nas, że maj i kwiecień to są ich miesiące tu w wodach azorskich. Przewodnik podaje jednak informację, że pojawiają się tu po prostu latem. Według tej teorii czerwiec powinien więc być idealny. Jeszcze inne źródła donoszą, że na obserwacje wielorybów najlepszy jest październik. I bądź tu mądry! Gdybyśmy jednak wybrali się na wycieczkę trzy dni później już kaszalota byśmy zobaczyli. Ale przewidzieć niczego się tu nie da. Obserwację wielorybów musimy więc zostawić na inny termin i może gdzieś w inne rejony świata.
Wyjazd jednak był i tak udany, bo był fantastyczny wielki błękit i pływanie z delfinami.  

Widok na brzeg wyspy Sao Miguel

W drodze powrotnej zaliczyliśmy jeszcze wesołe miasteczko :) Takie na wodzie rzecz jasna. Trafiła mi się prawie „montana rusa” jak w Xetulul w Gwatemali. Wiatr się zerwał i fale rzucały naszym pontonem na prawo i lewo. Dostałam prawie zakwasów na rękach od ściskania poręczy, które miały uchronić mnie od wypadnięcia z mojego siedzenia i ponownego skąpania się w wodach oceanu. Choć w sumie skąpana i tak byłam, bo przy uderzeniach z falami woda rozbryzgiwała się po wszystkich członkach załogi. I choć umierałam z zimna, i choć palce nóg i rąk mi cierpły od intensywności, z jaką je zaciskałam i przyciskałam, by utrzymać się na łodzi, to muszę przyznać, że powrót dostarczył mi dodatkowych wrażeń. Choć obawa, że w całości nie dobiję do brzegu, gdzieś głęboko we mnie tkwiła.

***
Obserwacja waleni na wodach Oceanu Atlantyckiego, w okolicach archipelagu azorskiego to główna atrakcja turystyczna, która przyciąga jak magnes. I kto by pomyślał, że kilkadziesiąt lat temu (do 1984 roku) wieloryb był tu nie obiektem jedynie obserwacji, a polowań.
Walenie, występujące wokół Azorów


Do wypatrywania wielorybów służyły specjalne punkty obserwacyjne, tzw. vigias, usytuowane na szczytach klifów. To z nich machano chorągiewkami lub wystrzeliwano race, by dać wielorybnikom znać o nadpłynięciu „zwierza”. Nawet nie chcę rozpisywać się o tych nieludzkich i krwawych polowaniach, jakie urządzali mieszkańcy wysp. Najważniejsze, że dziś vigias służą jedynie do informowania miejscowych agencji turystycznych o pojawieniu się wieloryba i tylko tyle. Nie wystrzeliwuje się już rac, a dzwoni na komórkę, by przekazać dane dotyczące miejsca pojawienia się waleni. A w dawnych przetwórniach wielorybów, jak chociażby tych, które znajdują się na wyspie Pico czy Faial, urządzono muzea.